Odnośniki
- Indeks
- Finkelstein Norman - This Time We Went Too Far, Ebooki - KINDLE
- Felicjanska Ilona - Wszystkie odcienie czerni, ebooki
- Fenomen grozy w muzyce(1), ebooki
- Feast 2, eBooki
- Feast 3, eBooki
- Feast 1, eBooki
- Fields Natalie - Panna, Nie dla mamy, nie dla taty, lecz dla każdej małolaty
- Filadelfijska opowieść - The Philadelphia Story (1940) DVDRip.XviD.CD 1.Napisy PL, KINO 2013 Chomikuj
- Filozoficzne podstawy i sens heglowskiej teorii państwa, Ateneum Kapłańskie
- Farmer Philip Jose - Ciała wiele ciał (), biblioteka, F
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- degrassi.opx.pl
|
Fields Natalie - Panna, eBooki, Nie dla mamy Nie dla taty lecz dla każdej małolaty, Z opisem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] NATALIE FIELDS PANNA, LEW I TAROT ROZDZIAŁ 1 Serce Mary Jo zabiło mocniej, kiedy w oknie mijanej restauracji zobaczyła kartkę z napisem POSZUKUJEMY CHĘTNYCH DO PRACY W CZASIE SEZONU LETNIEGO. Zbliżał się koniec roku szkolnego, a ona wciąż nie mogła znaleźć pracy i wszystko wskazywało na to, że jej plany zarobienia w czasie wakacji pieniędzy spełzną na niczym. W Lynchville, niewielkim miasteczku, w którym mieszkała, było zaledwie kilka firm oferujących uczniom wakacyjną pracę i wyglądało na to, że inni byli szybsi niż ona. - Na co się tak patrzysz?! - zawołała Claudia, gdy zorientowała się, że przyjaciółka została z tyłu. Upał był niemiłosierny, a wokół niej nie było kawałka cienia. - Szukają ludzi do pracy. Westchnęła. Wiedziała, że Mary Jo chciała w lecie zarobić pieniądze na samochód. Miała już upatrzonego chevroleta i dogadała się nawet z panem Russellem, handlującym używanymi wozami, że zatrzyma go dla niej do końca wakacji. - No i co z tego? - spytała. Zobaczyła, że Tom Harrison i Danny Collona, z którymi przyjechały nad morze, czekają zniecierpliwieni przy wejściu na plażę. Sama również nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie popływa i się ochłodzi, popędziła więc przyjaciółkę: - No, chodź, Nawet jeśli rzeczywiście mają tu jakąś pracę, to nie dla ciebie. - Dlaczego? - obruszyła się Mary Jo. - Skąd wiesz, że mnie nie przyjmą? - Nie twierdzę, że cię nie przyjmą. Chodzi mi o to, że to za daleko od Lynchville - wyjaśniła Claudia, przecierając dłonią spocone czoło. - Tylko sześćdziesiąt kilometrów. - Tylko? - No przecież dotarliśmy tu dzisiaj i zajęło nam to niewiele więcej niż godzinę. - Co innego wybrać się w sobotę nad morze, a co innego dojeżdżać do pracy. Zresztą czym niby miałabyś tu przyjeżdżać? Twój wymarzony chery na razie stoi przed warsztatem pana Russeffia. Mary Jo posmutniała, ale tylko na chwilę, po czym wzruszyła ramionami i uśmiechnęła. się tak pogodnie, jakby brak środka transportu w ogóle nie był żadnym problemem. - Idź z chłopakami - rzuciła. - Ja spróbuję się czegoś dowiedzieć, a potem znajdę was na plaży. Claudia chciała ją jeszcze przekonywać, że to strata czasu, ale widząc determinację na twarzy przyjaciółki, pokręciła tylko głową. - No dobrze - powiedziała. - Znajdziesz nas? - No jasne. Na plaży wcale nie ma takiego tłoku. Rzeczywiście, mimo weekendu, widać było, że sezon urlopowy jeszcze nie rozpoczął się na dobre. Mary Jo poczekała, aż przyjaciółka odejdzie, i ruszyła w stronę wejścia do restauracji. Drzwi były, niestety, zamknięte. Rozczarowana, spojrzała na zawieszoną na nich tabliczkę z godzinami otwarcia. Otwierano o dwunastej, a dochodziła dopiero jedenasta. Już chciała odejść, gdy za matową szybą dostrzegła jakiś ruch wewnątrz. Zebrała się na odwagę i lekko zastukała. Ktoś zbliżył się do drzwi i po chwili stanął w nich chłopak w jej wieku, może trochę starszy. Gdyby nie smętna mina, mógłby pewnie uchodzić za przystojnego. - Otwieramy o dwunastej - poinformował ją głosem równie ponurym, jak wyraz jego twarzy. - Potrafię czytać - rzuciła. Natychmiast upomniała się w duchu, że powinna być milsza. Chłopak nie wyglądał wprawdzie na właściciela restauracji - był na to stanowczo za młody - ale mógł być przecież jego synem. - Ja w sprawie pracy - wyjaśniła, znacznie już uprzejmiej. Popatrzył na nią, jakby jej nie zrozumiał. Co za gbur, pomyślała i próbując nie okazywać złości, powiedziała: - Przeczytałam ogłoszenie na szybie. Z kim mogłabym rozmawiać w sprawie pracy? - Z właścicielką - odparł. Wydawało jej się, że niczego więcej się od niego nie dowie, lecz odwrócił się i zawołał: - Jest tam pani Morales?! - Jest na tarasie - dobiegł ją tubalny męski głos z jakiegoś pomieszczenia w głębi lokalu. Domyśliła się, że z kuchni. - Jest na tarasie - powiedział chłopak. - Nie jestem głucha - rzuciła pod nosem. Teraz wiedziała przynajmniej, że ten smutas nie jest synem właścicielki, i nie musiała się aż tak bardzo kontrolować. Zresztą i tak jej nie usłyszał, ponieważ zostawił ją w progu i wrócił do zajęcia, które najwyraźniej mu przerwała. Mary Jo, rozglądając się za wejściem na taras, zrobiła parę kroków. Restauracja była ładnie urządzona, kolorowa, pełna barw i roślin. Ściany pomalowano w egzotyczne kwiaty i jaskrawe ptaki. Kiedy nagle rozległ się charakterystyczny krzyk papugi, przemknęło jej przez głowę, że to któraś z tych ze ściany niespodziewanie ożyła. Dopiero po chwili zobaczyła zawieszoną w pobliżu baru klatkę z wielkim zielono - żółtym ptakiem. - Na tarasie - usłyszała. Wydawało jej się, że głos dochodzi od strony klatki. Spojrzała tam; papuga przyglądała jej się swoimi paciorkowatymi oczami. - Morales na tarasie - rozległ się ponownie skrzekliwy, głos i tym razem Mary Jo nie miała wątpliwości. - Tylko gdzie ten taras jest? - spytała, uśmiechając się. Papuga nie odpowiedziała. Nie odpowiedział również chłopak, który kilka metrów dalej układał naczynia i mu - siał słyszeć to pytanie. Mary Jo nie lubiła go coraz bardziej. Nie pamiętała, by kiedykolwiek ktoś potraktował ją w ten sposób - jakby była powietrzem. Trudno, poradzę sobie sama, pomyślała. Główna sala rozgałęziała się po prawej i po lewej stronie baru. Tworząc jakby osobne wąskie pomieszczenia, w których było tylko miejsce na jeden rząd stolików i na przejście. Wybrała to prawe i intuicja jej nie zawiodła. Wkrótce znalazła się na tonącym w zieleni tarasie, z kilkunastoma stołami nakrytymi już do lanczu. W pierwszej chwili wydało jej się, że jest tu sama, dopiero po paru sekundach zobaczyła kogoś przy jednym z krzaków bugenwilli rosnących wokół tarasu. Bardzo drobna kobieta o czarnych, przetykanych siwizną włosach, zebranych w surowy kok na karku, obrywała zwiędnięte płatki kwiatów. Nie wiedziała, że ktoś nadszedł. - Dzień dobry - powitała ją Mary Jo. Kobieta oderwała od ciemnoróżowej kiści kwiatów ostatnie rdzawo brązowe płatki i odwróciła się. - Szukam pani Morales - oznajmiła dziewczyna. - To ja - powiedziała kobieta. - Przeczytałam kartkę wywieszoną na szybie, a akurat tak się składa, że szukam pracy na okres wakacji. Pani Morales pokręciła głową. - Ach, ten Adrian - westchnęła i jej surową, pooraną zmarszczkami twarz rozjaśnił uśmiech. - Jest nieprzytomny. Miał napisać, że szukamy chłopaka. U mnie kelnerami są chłopcy, a potrzebuję właśnie kelnera. - Szkoda - powiedziała zawiedziona Mary Jo. - Pracowałam kiedyś jako kelnerka. - Nie dodała, że tylko przez dwa weekendy, kiedy zastępowała chorą koleżankę, która dorabiała do kieszonkowego w pizzerii swoich rodziców. Chociaż to i tak niczego by nie zmieniło. Wiedziała, że mimo całego tego szumu wokół równouprawnienia, jeśli ktoś postanowił przyjąć do pracy chłopaka, to żadna dziewczyna nie miała szans. - No, ale trudno - dodała. Zamierzała się pożegnać i wyjść, lecz kobieta zatrzymała ją. - ile masz lat? - spytała. - Siedemnaście. - Gdzie mieszkasz? Mary Jo nie rozumiała, po co te pytania, ale odpowiedziała. - W Lynchville? - zdziwiła się właścicielka restauracji. - To daleko stąd. - Nie tak bardzo daleko - odparła dziewczyna, wzruszając ramionami. - Kawał drogi. - Pani Morales popatrzyła na nią przy - mrużonymi oczami. - Aż tak zależy ci na pracy, że byłabyś gotowa dojeżdżać z tak daleka? - To tylko sześćdziesiąt kilometrów - zauważyła Mary Jo. - Ale skoro pani szuka chłopaka, to i tak nie ma znaczenia. - Pomyślała, że może kobiecie zrobiło się trochę głupio z powodu dyskryminowania dziewcząt i zniechęca ją w nadziei, że sama zrezygnuje. Tak czy owak wiedziała, że nic nie wskóra. - Nie będę pani zabierać więcej czasu. Do widzenia - powiedziała i ruszyła do drzwi prowadzących do restauracji. - Zaczekaj chwilę! - zawołała za nią pani Morales. - Nie mam tu nic do pisania - rzekła, kiedy dziewczyna się odwróciła i spojrzała na nią zaskoczona. - Powiedz Adrianowi, żeby zapisał twój numer telefonu. Zastanowię się jeszcze i zadzwonię do ciebie. - Adrianowi? - zdziwiła się Mary Jo. - To chyba on cię tu wpuścił, prawda? Taki ciemnowłosy chłopak. - Ach, tak. A więc miał na imię Adrian. Ładne imię, aż go szkoda dla takiego gbura, pomyślała, a kiedy uświadomiła sobie, że to przez niego przeżyła kolejne rozczarowanie związane z szukaniem pracy - bo to przecież on zapomniał dodać w ogłoszeniu, że chodzi o chłopaka - poczuła do niego jeszcze większą niechęć. - Dobrze, zostawię mu swój numer telefonu - powiedziała. Kiedy jednak zbliżała się do baru, na którym ustawiał szklanki, zerknął na nią przelotnie i wrócił do swojego zajęcia. Zastanawiała się, czy w ogóle jest sens zaprzątać sobie głowę zostawianiem numeru. I tak przecież nie wierzyła, że właścicielka restauracji zadzwoni. Bardziej z przekory i chęci dokuczenia chłopakowi, który sprawiał wrażenie, jakby denerwowała go jej obecność, zatrzymała się przy nim. - Pani Morales prosiła mnie, żebym zostawiła ci mój numer telefonu. Uniósł wzrok i popatrzył na nią nieprzytomnie. - Głuchy jesteś? - rzuciła zniecierpliwiona Mary Jo. Tuż nad jej głową rozległo się skrzeczenie papugi: - Głuchy! Głuchy! Dziewczyna uśmiechnęła się do wielkiego kolorowego ptaka, który wydał jej się jedyną sympatyczną istotą w tym pomieszczeniu, po czym znów zwróciła się do chłopaka: - Twoja szefowa chce, żebyś zapisał mój numer telefonu. Nie odezwawszy się, sięgnął pod ladę, wyjął notes i długopis. Mary Jo, dyktując numer, patrzyła mu na palce, sprawdzając, czy dobrze go zapisuje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgbp.keep.pl
|