Fields Natalie - Panna

image Indeks       image Finanse,       image Finanse(1),       image Filozofos,       image Fesenjan,       image Fenix,       

Odnośniki

Fields Natalie - Panna, eBooki, Nie dla mamy Nie dla taty lecz dla każdej małolaty, Z opisem

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NATALIE FIELDS
PANNA, LEW I TAROT
ROZDZIAŁ 1
Serce Mary Jo zabiło mocniej, kiedy w oknie mijanej restauracji zobaczyła kartkę z
napisem POSZUKUJEMY CHĘTNYCH DO PRACY W CZASIE SEZONU LETNIEGO.
Zbliżał się koniec roku szkolnego, a ona wciąż nie mogła znaleźć pracy i wszystko
wskazywało na to, że jej plany zarobienia w czasie wakacji pieniędzy spełzną na niczym. W
Lynchville, niewielkim miasteczku, w którym mieszkała, było zaledwie kilka firm
oferujących uczniom wakacyjną pracę i wyglądało na to, że inni byli szybsi niż ona.
- Na co się tak patrzysz?! - zawołała Claudia, gdy zorientowała się, że przyjaciółka
została z tyłu. Upał był niemiłosierny, a wokół niej nie było kawałka cienia.
- Szukają ludzi do pracy. Westchnęła. Wiedziała, że Mary Jo chciała w lecie zarobić
pieniądze na samochód. Miała już upatrzonego chevroleta i dogadała się nawet z panem
Russellem, handlującym używanymi wozami, że zatrzyma go dla niej do końca wakacji.
- No i co z tego? - spytała. Zobaczyła, że Tom Harrison i Danny Collona, z którymi
przyjechały nad morze, czekają zniecierpliwieni przy wejściu na plażę. Sama również nie
mogła się doczekać, kiedy wreszcie popływa i się ochłodzi, popędziła więc przyjaciółkę: -
No, chodź, Nawet jeśli rzeczywiście mają tu jakąś pracę, to nie dla ciebie.
- Dlaczego? - obruszyła się Mary Jo. - Skąd wiesz, że mnie nie przyjmą?
- Nie twierdzę, że cię nie przyjmą. Chodzi mi o to, że to za daleko od Lynchville -
wyjaśniła Claudia, przecierając dłonią spocone czoło.
- Tylko sześćdziesiąt kilometrów. - Tylko?
- No przecież dotarliśmy tu dzisiaj i zajęło nam to niewiele więcej niż godzinę.
- Co innego wybrać się w sobotę nad morze, a co innego dojeżdżać do pracy. Zresztą
czym niby miałabyś tu przyjeżdżać? Twój wymarzony chery na razie stoi przed warsztatem
pana Russeffia.
Mary Jo posmutniała, ale tylko na chwilę, po czym wzruszyła ramionami i
uśmiechnęła. się tak pogodnie, jakby brak środka transportu w ogóle nie był żadnym
problemem.
- Idź z chłopakami - rzuciła. - Ja spróbuję się czegoś dowiedzieć, a potem znajdę was
na plaży.
Claudia chciała ją jeszcze przekonywać, że to strata czasu, ale widząc determinację na
twarzy przyjaciółki, pokręciła tylko głową.
- No dobrze - powiedziała. - Znajdziesz nas?
- No jasne. Na plaży wcale nie ma takiego tłoku. Rzeczywiście, mimo weekendu,
widać było, że sezon urlopowy jeszcze nie rozpoczął się na dobre.
Mary Jo poczekała, aż przyjaciółka odejdzie, i ruszyła w stronę wejścia do restauracji.
Drzwi były, niestety, zamknięte. Rozczarowana, spojrzała na zawieszoną na nich tabliczkę z
godzinami otwarcia. Otwierano o dwunastej, a dochodziła dopiero jedenasta. Już chciała
odejść, gdy za matową szybą dostrzegła jakiś ruch wewnątrz. Zebrała się na odwagę i lekko
zastukała.
Ktoś zbliżył się do drzwi i po chwili stanął w nich chłopak w jej wieku, może trochę
starszy. Gdyby nie smętna mina, mógłby pewnie uchodzić za przystojnego.
- Otwieramy o dwunastej - poinformował ją głosem równie ponurym, jak wyraz jego
twarzy.
- Potrafię czytać - rzuciła. Natychmiast upomniała się w duchu, że powinna być
milsza. Chłopak nie wyglądał wprawdzie na właściciela restauracji - był na to stanowczo za
młody - ale mógł być przecież jego synem.
- Ja w sprawie pracy - wyjaśniła, znacznie już uprzejmiej.
Popatrzył na nią, jakby jej nie zrozumiał. Co za gbur, pomyślała i próbując nie
okazywać złości, powiedziała:
- Przeczytałam ogłoszenie na szybie. Z kim mogłabym rozmawiać w sprawie pracy?
- Z właścicielką - odparł. Wydawało jej się, że niczego więcej się od niego nie dowie,
lecz odwrócił się i zawołał: - Jest tam pani Morales?!
- Jest na tarasie - dobiegł ją tubalny męski głos z jakiegoś pomieszczenia w głębi
lokalu. Domyśliła się, że z kuchni.
- Jest na tarasie - powiedział chłopak.
- Nie jestem głucha - rzuciła pod nosem. Teraz wiedziała przynajmniej, że ten smutas
nie jest synem właścicielki, i nie musiała się aż tak bardzo kontrolować. Zresztą i tak jej nie
usłyszał, ponieważ zostawił ją w progu i wrócił do zajęcia, które najwyraźniej mu przerwała.
Mary Jo, rozglądając się za wejściem na taras, zrobiła parę kroków. Restauracja była
ładnie urządzona, kolorowa, pełna barw i roślin. Ściany pomalowano w egzotyczne kwiaty i
jaskrawe ptaki.
Kiedy nagle rozległ się charakterystyczny krzyk papugi, przemknęło jej przez głowę,
że to któraś z tych ze ściany niespodziewanie ożyła. Dopiero po chwili zobaczyła zawieszoną
w pobliżu baru klatkę z wielkim zielono - żółtym ptakiem.
- Na tarasie - usłyszała.
Wydawało jej się, że głos dochodzi od strony klatki. Spojrzała tam; papuga
przyglądała jej się swoimi paciorkowatymi oczami.
- Morales na tarasie - rozległ się ponownie skrzekliwy, głos i tym razem Mary Jo nie
miała wątpliwości.
- Tylko gdzie ten taras jest? - spytała, uśmiechając się.
Papuga nie odpowiedziała. Nie odpowiedział również chłopak, który kilka metrów
dalej układał naczynia i mu - siał słyszeć to pytanie.
Mary Jo nie lubiła go coraz bardziej. Nie pamiętała, by kiedykolwiek ktoś potraktował
ją w ten sposób - jakby była powietrzem.
Trudno, poradzę sobie sama, pomyślała. Główna sala rozgałęziała się po prawej i po
lewej stronie baru. Tworząc jakby osobne wąskie pomieszczenia, w których było tylko
miejsce na jeden rząd stolików i na przejście.
Wybrała to prawe i intuicja jej nie zawiodła. Wkrótce znalazła się na tonącym w
zieleni tarasie, z kilkunastoma stołami nakrytymi już do lanczu. W pierwszej chwili wydało
jej się, że jest tu sama, dopiero po paru sekundach zobaczyła kogoś przy jednym z krzaków
bugenwilli rosnących wokół tarasu.
Bardzo drobna kobieta o czarnych, przetykanych siwizną włosach, zebranych w
surowy kok na karku, obrywała zwiędnięte płatki kwiatów. Nie wiedziała, że ktoś nadszedł.
- Dzień dobry - powitała ją Mary Jo. Kobieta oderwała od ciemnoróżowej kiści
kwiatów ostatnie rdzawo brązowe płatki i odwróciła się.
- Szukam pani Morales - oznajmiła dziewczyna. - To ja - powiedziała kobieta.
- Przeczytałam kartkę wywieszoną na szybie, a akurat tak się składa, że szukam pracy
na okres wakacji.
Pani Morales pokręciła głową. - Ach, ten Adrian - westchnęła i jej surową, pooraną
zmarszczkami twarz rozjaśnił uśmiech. - Jest nieprzytomny. Miał napisać, że szukamy
chłopaka. U mnie kelnerami są chłopcy, a potrzebuję właśnie kelnera.
- Szkoda - powiedziała zawiedziona Mary Jo. - Pracowałam kiedyś jako kelnerka. -
Nie dodała, że tylko przez dwa weekendy, kiedy zastępowała chorą koleżankę, która
dorabiała do kieszonkowego w pizzerii swoich rodziców. Chociaż to i tak niczego by nie
zmieniło. Wiedziała, że mimo całego tego szumu wokół równouprawnienia, jeśli ktoś
postanowił przyjąć do pracy chłopaka, to żadna dziewczyna nie miała szans. - No, ale trudno -
dodała.
Zamierzała się pożegnać i wyjść, lecz kobieta zatrzymała ją.
- ile masz lat? - spytała. - Siedemnaście.
- Gdzie mieszkasz? Mary Jo nie rozumiała, po co te pytania, ale odpowiedziała.
- W Lynchville? - zdziwiła się właścicielka restauracji. - To daleko stąd.
- Nie tak bardzo daleko - odparła dziewczyna, wzruszając ramionami.
- Kawał drogi. - Pani Morales popatrzyła na nią przy - mrużonymi oczami. - Aż tak
zależy ci na pracy, że byłabyś gotowa dojeżdżać z tak daleka?
- To tylko sześćdziesiąt kilometrów - zauważyła Mary Jo. - Ale skoro pani szuka
chłopaka, to i tak nie ma znaczenia. - Pomyślała, że może kobiecie zrobiło się trochę głupio z
powodu dyskryminowania dziewcząt i zniechęca ją w nadziei, że sama zrezygnuje.
Tak czy owak wiedziała, że nic nie wskóra. - Nie będę pani zabierać więcej czasu. Do
widzenia - powiedziała i ruszyła do drzwi prowadzących do restauracji.
- Zaczekaj chwilę! - zawołała za nią pani Morales. - Nie mam tu nic do pisania -
rzekła, kiedy dziewczyna się odwróciła i spojrzała na nią zaskoczona. - Powiedz Adrianowi,
żeby zapisał twój numer telefonu. Zastanowię się jeszcze i zadzwonię do ciebie.
- Adrianowi? - zdziwiła się Mary Jo. - To chyba on cię tu wpuścił, prawda? Taki
ciemnowłosy chłopak.
- Ach, tak. A więc miał na imię Adrian. Ładne imię, aż go szkoda dla takiego gbura,
pomyślała, a kiedy uświadomiła sobie, że to przez niego przeżyła kolejne rozczarowanie
związane z szukaniem pracy - bo to przecież on zapomniał dodać w ogłoszeniu, że chodzi o
chłopaka - poczuła do niego jeszcze większą niechęć.
- Dobrze, zostawię mu swój numer telefonu - powiedziała.
Kiedy jednak zbliżała się do baru, na którym ustawiał szklanki, zerknął na nią
przelotnie i wrócił do swojego zajęcia. Zastanawiała się, czy w ogóle jest sens zaprzątać sobie
głowę zostawianiem numeru. I tak przecież nie wierzyła, że właścicielka restauracji
zadzwoni.
Bardziej z przekory i chęci dokuczenia chłopakowi, który sprawiał wrażenie, jakby
denerwowała go jej obecność, zatrzymała się przy nim.
- Pani Morales prosiła mnie, żebym zostawiła ci mój numer telefonu.
Uniósł wzrok i popatrzył na nią nieprzytomnie. - Głuchy jesteś? - rzuciła
zniecierpliwiona Mary Jo.
Tuż nad jej głową rozległo się skrzeczenie papugi: - Głuchy! Głuchy!
Dziewczyna uśmiechnęła się do wielkiego kolorowego ptaka, który wydał jej się
jedyną sympatyczną istotą w tym pomieszczeniu, po czym znów zwróciła się do chłopaka:
- Twoja szefowa chce, żebyś zapisał mój numer telefonu.
Nie odezwawszy się, sięgnął pod ladę, wyjął notes i długopis.
Mary Jo, dyktując numer, patrzyła mu na palce, sprawdzając, czy dobrze go zapisuje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gbp.keep.pl