Odnośniki
- Indeks
- Faces of Death 2. 5fantastic.pl , Oblicza śmierci (The Original Faces of Death) Czesc 2 1978 [DVDRip] [Xvid] [Napisy][slawek6527]
- FitLine tested-DEB PL(1), FitLine
- Firma kupca jednoosobowego i spółek handlowych-[ www.potrzebujegotowki.pl ], analiza, Analiza i Ekonomia
- Finanse - cwiczenia-[ www.potrzebujegotowki.pl ], analiza, Analiza i Ekonomia
- Filadelfijska opowieść - The Philadelphia Story (1940) DVDRip.XviD.CD 2.Napisy PL(1), Goral spot samiuckich Totyr
- Family.Guy.S07E12.RERiP.DVDRiP.XViD-MACRO, Family Guy s. 7
- Fiddlers Green - Douglas F-4D SKYRAY mysliwiec pokladowy, FIDDLERS GREEN
- Filety z kurczaka z pieczarkami zapiekane z serem, Przepisy domowe
- Fern Michaels - Dziki miód, Książki, Fern Michaels
- Fester - Practical LSD Manufacture (1995), LSD
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- teatralia.htw.pl
|
Feuchtwanger Lion - Goya(Pl), OSTATNIO DODANE
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PRZEŁOŻYLI Z NIEMIECKIEGO JACEK FROHLING I JANUSZ GRABOWSKI POSŁOWIEM OPATRZYŁ JAN BIAŁOSTOCKI LION FEUCHTWANGER GOYA Wśród żyjących pisarzy niemieckich okresu „dwu wojen" do najświetniejszych należy pióro wielkiego epika, Liona Feuchtwangera, przyjaciela Tomasza i Henryka Manna, Arnolda Zweiga, Johannesa Bechera, Bertolda Brechta. Lion Feuchtwanger obchodził 7 lipca 1954 r. siedemdziesiątą rocznice urodzin. Jest on jednym z najwybitniejszych współtwórców owej wspanialej literatury, której wysoki poziom artystyczny szedł w parze z głębokim umiłowaniem prawdy i szlachetną tendencją. Literatury, która zdobyła rozgłos światowy i która, nieulękła, broniła na emigracji godności Niemców podczas brunatnej nocy hitlerowskiej okupacji. Sławny przede wszystkim jako autor wielkich, na sumiennych studiach opartych romansów historycznych — Feuchtwanger w zaraniu swego pisarstwa (lata 1903—1023) uprawiał głównie dramat i komedię, a także gatunek twórczości, który nazywał „powieścią dramatyczną" (dramatischer Roman). Później, po roku 1912, m. in. w powieści historycznej Jud Siiss („Żyd Siiss", 1925), jednym z pierwszych utworów, który — obok Die hassliche Herzogin („Brzydka księżna", 1923) — był rewelacją jego talentu epickiego. Feuchtwanger będzie dokonywał powieściowych transpozycji niektórych swoich poprzednich utworów dramatycznych. Przypominając tę praktykę swego przyjaciela, Arnold Zweig napisał w swoich wspomnieniach, że temu przykładowi i koleżeńskiej zachęcie zawdzięcza napisanie powieści Spór o sierżanta Griszę, która istniała najpierw w wersji dramatycznej; przedtem autor bezskutecznie zabiegał wiele lat o wystawienie sztuki. Obok dzieł wymienionych do najgłośniejszych dzieł Feuchtwangera należą: Erfolg („Sukces", 1930), który wraz z powieściami Die Geschwister Oppenheim („Rodzeństwo Oppenheim", Amsterdam 1933) i Exil („Wygnanie", Amsterdam 1940) tworzy trylogię zatytułowaną Wartesaal („Poczekalnia"), Der Jiidische Krieg („Wojna żydowska", 1932), tworząca trylogię zatytułowaną ]osephus z powieściami Die SOHNE („Synowie", Amsterdam 1935) i Der tag wird kommen („Nadejdzie ów dzień", Sztokholm 1945). Der falsche Nero („Obłudny Nero", Amsterdam 1936). Die Fiichse in Weinberg („Lisy w winnicy", Amsterdam 1947/48; wydanie polskie przygotowuje Państwowy Instytut Wydawniczy). Powieść biograficzna o wielkim malarzu i grafiku hiszpańskim, Goya, której trzecie wydanie przedstawiamy polskiemu czytelnikowi, napisana została w r. 1951. W chwili obecnej pisarz pracuje nad nową powieścią również z dziejów Hiszpanii: Die Jiidin aus Toledo („Żydówka z Toledo"). <5) Powieści historyczne Feuchtwangera nie są nigdy ucieczką od teraźniejszości; mają pomagać rozumieniu teraźniejszości. Takie jest założenie ich twórcy. A co jest drogowskazem pisarza w jego wieloletniej wędrówce pisarskiej po krajach i epokach? Oddajmy tu głos samemu Solenizantowi, który swoje credo w tej sprawie ujął w słowach następujących: „Odkąd piszę, staram się zawsze pisać powieści historyczne dla rozumu, a przeciw głupocie i przemocy, przeciwko temu, co Marks nazywa tonięciem w ahistoryczności." Lion Feuchtwanger pochodzi z zamożnej mieszczańskiej rodziny, zasiedziałej w Monachium. Ojciec pisarza był bankierem. Autor Goyi studiował i doktoryzował się z filozofii. Jak opowiada w swojej „na wesoło" napisanej (w r. 1935 ) autobiografii; w czasie nauki szkolnej wbijano mu do głowy 14 203 razy imię Platona, 22641 razy imię Fryderyka Wielkiego, a nie wspomniano ani razu — o Karolu Marksie. W tymże rodzinnym Monachium rozgrywa się akcja powieści „Sukces", wydanej jeszcze w ówczesnych przedhitlerowskich Niemczech w r. 1930, ostrzegającej przed faszyzmem. W momencie gdy feldmarszałek Hindenburg przekazywał władzę w Niemczech, w ręce wybrańca wielkiego kapitału niemieckiego, Feuchtwanger znajdował się w podróży po Stanach Zjednoczonych z cyklem odczytów. Z podróży tej do kraju już nie powrócił. W latach trzydziestych osiedlił się we Francji, gdzie napisał dalsze dwie części trylogii „monachijskiej" oraz „Obłudnego Nerona". Na początku drugiej wojny światowej burżuazyjna Francja osadziła pisarza mieszczańskiego Liona Feuchtwangera w obozie koncentracyjnym razem z licznymi innymi patriotami niemieckimi, uchodźcami z ojczyzny. W obozie otaczał go powszechny szacunek za jego bezkompromisową postawę moralną. Udało mu się uciec z obozu tylko dzięki zbiegowi okoliczności. Swoje wrażenia i doświadczenia z tego okresu zużytkował w tomie Der Teufel in Frankreich („Szatan we Francji"), w powieści Simone i w niektórych opowiadaniach z tomu Odysseus und die Schweine („Odyseusz i świnie", Aufbau-Verlag, Berlin 1950). Po roku 1939 pisarz osiedlił się w Stanach Zjednoczonych, gdzie do tej pory przebywa w miejscowości Santa Monica w stanie Kalifornia. W roku 1953 otrzymał najwyższe odznaczenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej, Nagrodę Państwową I stopnia w dziale sztuki i literatury—za całokształt swej „twórczości literackiej, która służy walce o humanizm i demokrację i stanowi istotny składnik dzisiejszej literatury niemieckiej". C. P. CZĘŚĆ PIERWSZA Pod koniec wieku osiemnastego panowanie średniowiecza skończyło się w całej prawie Europie zachodniej. Na Półwyspie Iberyjskim, zamkniętym z trzech stron morzem, z czwartej górami, trwało ono w dalszym ciągu. Aby wyprzeć Arabów z półwyspu, Korona i Kościół zawarły jeszcze przed wiekami nierozerwalne przymierze. Zwycięstwo wydawało się bowiem jedynie wtedy możliwe, gdy królom i kapłanom uda się najsurowszą dyscypliną skuć ze sobą w jednolitą całość ludy Hiszpanii. Dokonali tego. Lud zjednoczył się w żarliwej, fanatycznej wierze w tron i ołtarz. I ta surowość, ta jednolitość pozostała. Z końcem osiemnastego stulecia tradycje iberyjskie zakrzepły i przybrały formy tragiczne i śmieszne zarazem. Największy poeta tego kraju już przed dwustu laty zaczerpnął temat do swej opowieści z owej ciemnej, groteskowej woli trwania przy starym. Z dziejów rycerza, który nie umie wyrzec się dawnych, rycerskich, pozbawionych już wszelkiego sensu obyczajów, stworzył on symbol o nieprzemijającej wartości, a jego wielce sympatyczny bohater, wzruszający i śmieszny zarazem, stał się postacią sławną na świat cały. Hiszpanie śmiali się z Don Kiszota, ale uparcie trwali przy swych tradycjach. Dłużej niż gdziekolwiek w Europie zachodniej utrzymał się na półwyspie średniowieczny świat pojęć rycerskich. Męstwo wojenne, posunięta aż do dziwactwa bohaterska poza, bezgraniczne uwielbienie kobiety, wywodzące się z czci dla Dziewicy Marii — to cechy, które pozostały ideałami Hiszpanii. Nie zaprzestano też zabaw rycerskich, choć już od dawna utraciły one swój sens. Z tym kultem rycersko-wojowniczym łączyła się pobłażliwa pogarda dla uczoności i rozumu, a wraz z nią wybujała duma, w całym świecie głośna i osławiona, duma narodowa ogółu i pycha kastowa jednostek. Nawet chrześcijaństwo wyzbyło się w Hiszpanii swej pokory i pogody, przybrało charakter dziki, ponury, władczy. Kościół stał się potęgą butną i wojowniczą, męską i okrutną. ( 7 ) Tak więc jeszcze na przełomie osiemnastego wieku Hiszpania była najbardziej staroświeckim krajem kontynentu. Jej miasta i stroje, sposób poruszania się mieszkańców, nawet twarze ludzkie wydawały się obcemu przybyszowi osobliwie sztywne, niczym martwe przeżytki wieków minionych. Ale od północy, po drugiej stronie gór, rozciągał się, tylko tymi górami od Hiszpanii oddzielony, najpogodniejszy, najbardziej rozsądny kraj świata: Francja A przez góry przenikała na przekór wszelkim przeszkodom światła myśl ludzi tego kraju i ich ruchliwość. Pod zakrzepłą powłoką, bardzo powoli, poczęli także przeobrażać się mieszkańcy półwyspu. Panowali wówczas w Hiszpanii królowie obcego rodu, Francuzi, Burbonowie. Hiszpanie mogli byli wprawdzie zmusić królów, by przyjęli ich zwyczaje, tak jak niegdyś zmusili Habsburgów, aby stali się Hiszpanami. Ale szlachta hiszpańska poznała u tych królów francuskiego pochodzenia i ich francuskiej świty obce obyczaje i wielu poczęło znajdować w nich upodobanie. A kiedy szlachta zwolna zmieniała swe oblicze, ogól trwał z uporem w tradycjach przeszłości. Z zachłanną powagą lud przejął prawa i obowiązki porzucone przez wielkich panów. Za najszlachetniejszy sport uchodziły walki byków, niegdyś przywilej najwyższej arystokracji. Zarówno czynny udział, jak i przyglądanie się dostępne było jedynie wysoko urodzonym. Teraz, odkąd grandowie przestali uczestniczyć w walkach byków, lud z tym większą namiętnością oddawał się tej dzikiej rozrywce. Maniery grandów stawały się swobodniejsze, etykieta ludu zaś coraz bardziej sztywniała. Ambicją szewców było, aby uważano ich za drobną szlachtę, hidalgów, a krawcy, witając się z sobą, wymieniali długie, ceremonialne tytuły. Rola Don Kiszota skończyła się; Don Kiszot przeobraził się w wersalskiego eleganta; teraz lud przejął jego tarczę i starego, kulawego rumaka. Sanczo Pansa, bohaterski i śmieszny, zajął miejsce Don Kiszota. Po drugiej stronie Pirenejów lud francuski ściął głowę królowi i przepędził precz wielkich panów. Tu, w Hiszpanii, lud stawiał swych władców na równi z bogami, mimo iż byli z pochodzenia Francuzami i nie odznaczali się bynajmniej królewską powagą. Dla ludu hiszpańskiego król pozostał królem, grand grandem; i gdy ci grandowie, coraz to bliżsi francuskim zwyczajom i obyczajom, gotowi byli w końcu wejść nawet w układy z republikańską Francją, lud hiszpański z zapałem toczył dalej walkę z bezbożnymi Francuzami i dobrowolnie oddawał życie za króla, grandów i księży. Nie brak było jednak Hiszpanów, którzy ten konflikt odczuwali <8> głęboko i w swym sercu staczali bój między dawnym a nowym obyczajem, między uczuciem i rozsądkiem, bój namiętny, często bolesny, nie zawsze zwycięski. II Donia Cayetana, trzynasta księżna Alba, wydawała dla przyjaciół wieczór teatralny w swym pałacu w Madrycie. Trupa rojalistycznych aktorów paryskich, którzy uszedłszy przed terrorem republiki schronili się za Pirenejami, odegrać miała sztukę pisarza Berthelina Męczeństwo Marii Antoniny, dramat, mimo swej współczesnej treści, utrzymany w stylu klasycznym. Nieliczni widzowie — przeważnie panowie i damy z najwyższej arystokracji — gubili się niemal w przestronnej sali, miernie oświetlonej. aby tym lepiej uwydatniała się jasna estrada. Wzniośle i jednostajnie rozbrzmiewały ze sceny sześciostopowe jamby w patetycznej, dla hiszpańskich uszu nie zawsze zrozumiałej francuszczyźnie; na sali było ciepło, słuchaczy siedzących w wygodnych fotelach ogarniała stopniowo przyjemna, melancholijna senność. Na scenie królowa-męczennica udzielała budujących nauk swym dzieciom, czternastoletniej Madame Royale/1, i dziewięcioletniemu królowi Ludwikowi XVII. Po czym zwracając się do swej szwagierki, księżniczki Elżbiety, przysięgała, że wszystko, cokolwiek ją w przyszłości spotka, zniesie z opanowaniem, godnym swego zamordowanego małżonka Ludwika XVI. Księżna Alba nie pokazała się jeszcze. Ale w pierwszym rzędzie siedział małżonek jej, markiz de Villabranca, który, zgodnie ze zwyczajem, do wielu innych tytułów dołączył tytuł rodowy swej małżonki. Cichy, wytworny, szczupły, lecz o pełnej twarzy, patrzył z zamyśleniem w pięknych, ciemnych oczach na chudą postać aktorki, która udając zmarłą Marię Antoninę deklamowała na scenie sentymentalne, patetyczne wiersze. Książę Alba, wielce wrażliwy i niechętny popisom artystycznym nienajwyższej klasy, był już z góry sceptycznie usposobiony. Ale księżna uważała, że podczas żałoby dworskiej, zarządzonej w związku z tragiczną śmiercią królowej Marii Antoniny, życie w stolicy stało się tak śmiertelnie nudne, iż trzeba koniecznie urządzić jakąś imprezę. Przedstawienie zaś tego rodzaju co Męczeństwo wniesie trochę życia w ich dom i będzie zarazem dowodem, iż Madame Royale — tytuł przysługujący najstarszej córce króla, <9 > biorą udział w żałobie z powodu stracenia francuskiej pary królewskiej. Książę rozumiał, że małżonka, której kaprysy znane były na wszystkich dworach Europy, nudzi się w samotności swego wielkiego pałacu w Madrycie, i zgodził się bez sprzeciwu. Siedział więc teraz przypatrując się przedstawieniu z cierpliwością i sceptycyzmem. Matka jego, wdowa po dziesiątym markizie de Villabranca, siedziała obok syna w swobodnej pozie, przysłuchując się sztuce. Jakaż głośna i skora do łez jest ta Habsburżanka na scenie! Nie, nie taka była Maria Antonina. Markiza de Villabranca widziała ją i rozmawiała z nią kiedyś w Wersalu. Maria Antonina z rodu Habsburgów i Burbonów była czarującą damą, wesołą i przemiłą, może tylko trochę nazbyt zwracającą na siebie uwagę i zbyt hałaśliwą. Ale była przecież tylko Habsburżanką i nie miała w sobie dyskretnej wytworności, cechującej damy z rodu Villabranca. A czyż stosunek Marii Antoniny do milczącego, skromnego Ludwika nie przypomina stosunku jej synowej Cayetany Alba do męża, don Jose? Spojrzała ukradkiem na syna. Był delikatny i słaby i może dlatego właśnie kochała go najbardziej ze swych dzieci. Wszystko, na co patrzyła i co przeżywała, wiązała zawsze z jego osobą. Kochał swoją żonę; rozumiał to każdy, kto raz tylko spojrzał na nią; ale było też niewątpliwe, że żył jedynie w jej cieniu, że dla świata był tylko małżonkiem księżny Alba. Ach, tak niewielu znało naprawdę jej syna Jose. Ludzie widzieli i podziwiali jego wytworność, ale niewielu znało cudowną, pełną wewnętrznej muzykalności harmonię jego istoty, nawet własna żona nie bardzo chyba zdawała sobie z niej sprawę. Na scenie zjawiła się teraz brutalna postać prezydenta trybunału rewolucyjnego, by ogłosić królowej wyrok. Najpierw wypomniał jej raz jeszcze wszystkie popełnione przez nią haniebne postępki, odczytując równie głupią jak wstrętną listę jej niesłychanych zbrodni. Ginąc niemal w głębokim fotelu, w ozdobnym uniformie ambasadora, siedział szczupły i suchy monsieur de Havre, charge d'affaires francuskiego następcy tronu, który ze swej rezydencji w Weronie „sprawował rządy" w zastępstwie małego króla, więzionego przez republikanów /1. Niełatwo jest rządzić krajem nie posiadając nawet piędzi ziemi, a jeszcze trudniej być ambasadorem takiego regenta. Monsieur de Havre, stary dyplomata, przez dziesiątki lat reprezentował świetność dworu wersalskiego i odczuwał teraz bardzo dotkliwie /1 „Regentem" w imieniu uwięzionego kilkuletniego Ludwika XVII ogłosił się brat Ludwika XVI, hrabia Prowansji, późniejszy Ludwik XVIII, przebywający na emigracji. ( 10 > swoją obecną godną pożałowania sytuację. Orędzia, które z rozkazu regenta, swego pana, przekazywał dworowi madryckiemu, nieraz wysoce pretensjonalne, brzmiały osobliwie w ustach człowieka noszącego mocno już wyszarzały frak dyplomaty i który nie miałby czym zapłacić za obiad, gdyby nie zapomogi od dworu hiszpańskiego. Monsieur de Havre, zakrywając dyplomatycznym pierogiem najbardziej wytarte miejsca swego fraka, siedział teraz obok swej szesnastoletniej ładnej córki Genowefy, szczupłej i bladej. I jej przydałaby się nowa suknia, zarówno w interesie Francji, jak i jej własnym. Ach, zeszło się na psy! Trzeba być wdzięcznym losowi nawet i za to zaproszenie od księżny Alba. Na scenie przedstawiciel trybunału ogłosił królewskiej cierpiętnicy wyrok śmierci, na co ona odrzekła, że marzy o połączeniu się ze swym małżonkiem. Lecz nie pozwolono jej tak lekko umrzeć: bezbożni szubrawcy obmyślili dla niej jeszcze jedno, ostatnie pohańbienie. Maria Antonina — głosił wierszem potwór na scenie — swą długoletnią wyuzdaną rozpustą poniżyła Francję w oczach całego świata; jest przeto wolą ludu, aby na znak hańby poprowadzono ją na szafot obnażoną do pasa. Widzowie czytali już wiele opisów tego okropnego zdarzenia, ale to było dla nich nowe. Połechtani i przejęci dreszczykiem zgrozy, ocknęli się ze swej senności i słuchali uważnie; dramat wśród ogólnego zainteresowania począł zbliżać się do końca. Zasłona opadła, rozległy się uprzejme oklaski. Goście powstali z miejsc, radzi, że mogą rozprostować członki, i poczęli przechadzać się po sali. Zapalono więcej świec. Można było zobaczyć, kto jest obecny. Uwagę zwracał na siebie człowiek, który choć sam starannie a nawet kosztownie ubrany, wydawał się nieco niezgrabny wśród tych wymuskanych kawalerów i dam. Wzrostu był niedużego, miał głęboko osadzone oczy o ciężkich powiekach, wydatną, władczo naprzód wysuniętą dolną wargę, prosty, spod czoła sterczący, mięsisty, nieco płaski nos; głowa jego miała w sobie coś z lwa. Przechadzał się wolno po sali, znali go tu prawie wszyscy i z szacunkiem odwzajemniali jego ukłony. — Miło nam widzieć pana, don Francisco — słyszał raz po raz. Don Francisco de Goya rad był, że księżna Alba zaprosiła go wraz z tym świetnym gronem gości, cieszyło go też okazywane mu poważanie. Długa to była droga, która z chłopskiej wsi Fuendetodos przywiodła go aż tu, do pałacu książąt Alba, i bynajmniej nie łatwa; a jednak mały Francho, dziś malarz królewski, pintor de camara, znajdował się < 11 > tutaj; malował portrety tych wielkich dam i panów, ale nie wiadomo było, kto komu czynił zaszczyt. Skłonił się głęboko przed starą markizą de Villabranca. — Jak się panu podobała sztuka i wykonanie, don Francisco? — zapytała. — Nie chce mi się wierzyć — odparł — by królowa Maria Antonina mogła mówić w ten sposób. A jeśli tak było, mniej ubolewałbym nad jej śmiercią. Markiza uśmiechnęła się. — Jednakże szkoda wielka — rzekła — że ich królewskie mości nie były dziś obecne. Ale ton jej był szelmowski, piękne oczy patrzyły na malarza swobodnie, a wąskie wargi szerokich ust wykrzywił leciuchny grymas. Goya uśmiechnął się również, myśląc o tym, czego markiza nie dopowiedziała, o tym mianowicie, że hiszpańskich Burbonów pewnie by ciarki przeszły, gdyby musieli słuchać przez cały wieczór, co przydarzyło się karkom ich francuskich kuzynów. — Kiedyż nareszcie będzie mnie pan malował, don Francisco? — spytała markiza. — Wiem, jestem starą kobietą i ma pan z pewnością coś lepszego do roboty. Zaprzeczył jej słowom gorąco i z przekonaniem. Markiza mimo swych pięćdziesięciu pięciu lat była wciąż jeszcze piękna, wyczuwało się, że miała bujne, niedawno dopiero przebrzmiałe życie. Goya patrzył w tę twarz o wyrazie pogodnej rezygnacji, twarz kobiety, która wiele wiedziała, objął wzrokiem jej skromną, kosztowną, ciemną suknię i biały szal delikatnej roboty, spod którego widać było różę. Wygląd markizy zgadzał się najdokładniej z obrazem wielkiej damy, jaki Goya wytworzył sobie w marzeniach młodości. Cieszył się na myśl, że będzie ją malował. Majordomo zaprosił gości do wielkiego salonu, gdzie oczekiwała ich księżna. Goya dotrzymywał towarzystwa markizie. Przeszli wolnym krokiem przez galerię obrazów, łączącą salę teatralną z salonem. Wisiały tu wybrane płótna starych mistrzów hiszpańskich, flamandzkich, włoskich, niesposób było przejść i nic zatrzymać się przed tym czy owym obrazem, tak wymownie w migotliwym blasku świec promieniało z tych ścian dawne życie. — Muszę się przyznać — powiedziała markiza — że najbardziej lubię Rafaela. Ze wszystkich obrazów, które tu wiszą, najbliższa memu sercu jest Święta Rodzina. Goya, który wbrew powszechnemu zdaniu nie był zwolennikiem Rafaela, szukał jakiejś uprzejmej, wymijającej odpowiedzi. (12) Lecz w tej chwili doszli do zakrętu galerii i przez otwarte podwoje dużego salonu ujrzeli Cayetanę Alba. Siedziała, starodawnym zwyczajem, na niskiej wyłożonej dywanami estradzie, oddzielonej od reszty sali małą balustradą z szerokim przejściem, i w przeciwieństwie do innych pań nie miała na sobie nowoczesnej, modnej toalety, lecz strój hiszpański dawnego kroju. Markiza uśmiechnęła się. Taka była donia Cayetana: brała z Francji to, co było w niej dobrego, ale nie wypierała się bynajmniej, że jest Hiszpanką. Był to jej wieczór, zaproszenia rozesłano w jej tylko, a nie w jej i małżonka imieniu, nikt więc nie mógł wziąć jej za złe, że po pierwszej, francuskiej części wieczoru następowała teraz druga, hiszpańska. Ale pokazywać się u siebie w domu, wśród zaproszonych na wieczór gości, w narodowym hiszpańskim stroju, jak jakaś maja, to już chyba efekt nazbyt jaskrawy. — Nasza donia Cayetana ma wciąż nowe pomysły — powiedziała markiza do malarza. — Elle est chatoyante — dodała po francusku. Goya nic nie odpowiedział. Stał ogłupiały, milczący w drzwiach salonu i wpatrywał się w księżnę. Miała na sobie srebrzystoszarą suknię pobyła czarnymi koronkami. Twarz owalna, nieszminkowana, o smagłej cerze, z lśniącym, ciepłym, bladobrunatnym odcieniem; kręte czarne włosy wiły się w bujnych splotach, spięte u góry wysokim grzebieniem; drobne, kształtne nóżki, obute w spiczaste pantofelki, wysuwały się spod szerokich fałdów spódnicy. Na kolanach trzymała białego pieska, śmiesznie małego, o wełnistej sierści, i głaskała go lewą ręką w rękawiczce. Prawą, obnażoną, wąską i pulchną, niemal dziecięcą, położyła niedbale na poręczy fotela, trzymając w wysmukłych, nieco rozchylonych palcach prawie złożony, zwrócony ku dołowi wachlarz. Goya milczał. Markiza sądząc, że nie zrozumiał francuskiego zdania, przetłumaczyła je: — Ona mieni się jak kamień, który zwą „kocie oko". Ale don Francisco stał dalej, zapatrzony nieruchomo. Widywał już księżnę niejednokrotnie, malował nawet kiedyś jej portret, bez zbytniego zapału zresztą, i obraz wypadł też nieszczególnie. Rysował nieraz, ot dla igraszki, twarz wielkiej damy, o której tak wiele i tak chętnie mówiono w Madrycie, na szkicach do wytwornych gobelinów, zamawianych dla zamków królewskich. Ale teraz nie poznawał jej, jak gdyby jej nigdy nie widział. Więc to była Alba? Kolana drżały pod nim. Każdy jej włosek, każda pora skóry, gęste, wysoko uniesione brwi, piersi na pół obnażone pod czarnymi koronkami budziły w nim namiętność bez granic. ( 13 ) W uszach brzmiały mu jeszcze słowa markizy, choć niezupełnie pojmował ich sens; odpowiedział machinalnie: — Tak, donia Cayetana jest zadziwiająco niezależna. Jest na wskroś Hiszpanką. Stał wciąż jeszcze w drzwiach, z oczyma utkwionymi w tej kobiecie. Wtem zwróciła głowę w jego kierunku. Czy go dostrzegła? Czy tylko przypadkiem popatrzyła w tę stronę? Rozmawiała z kimś, głaszcząc lewą ręką pieska. Prawą uniosła wachlarz w górę i rozłożyła, odsłaniając zdobiące go malowidło — młodzieńca śpiewającego pod czyimś balkonem — po czym złożyła go ponownie i otworzyła. Radosny lęk zaparł Franciscowi dech w piersi. Znał tajemną mowę wachlarzy, przy pomocy której maje, dziewczęta z ludu, w kościele, na publicznych zabawach, w gospodach dawały znaki nieznajomym; w ruchu, jaki dostrzegł teraz z estrady, czytał wyraźną zachętę. Być może, że stara markiza mówiła coś jeszcze, może jej odpowiadał. Nie zdawał sobie z tego sprawy. Teraz wszakże opuścił ją nagle, bez słowa, szorstko, nieuprzejmie i przeszedł przez salę ku estradzie. ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgbp.keep.pl
|