Felieton

image Indeks       image Finanse,       image Finanse(1),       image Filozofos,       image Fesenjan,       image Fenix,       

Odnośniki

Felieton, wypracowania

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
WINARSKI  PAWEŁ    IIb                                                                                           4 czerwca 1999 

 

„Sędzia cud, czy raczej but?”

 

 

                 Dziś jest niedziela, czwarty dzień lata, a ja czuję się niezmiernie szczęśliwy. „Dlaczego?” – spytacie. Zaraz Wam wszystko opowiem.

                 Nazywam się Zenon Alosz i jestem sędzią piłkarskim i wreszcie po dwunastu latach, trzech miesiącach i dwóch godzinach zostałem doceniony w swym fachu.

                  Wczoraj, jak w każdą sobotę, sędziowałem mecz (piłkarski oczywiście). Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie pewne wydarzenie ...

                  Mecz odbywał się w Łodzi ( nie w łodzi), gdzie miejscowy „Węzeł” podejmował „Łożysko” Płock. Na mecz przyszło aż sześciuset kibiców (400 z Łodzi i 322 z Płocka), którzy to żywiołowo dopingowali swoje kluby. Ach , kibice ..., jak ja kochałem kibicować ”Hutnikowi” z mego miasta – Krakowa. Całe swoje oszczędności przeznaczałem na bilety, by pokibicować „Hutnikom”. To były czasy, kiedy to z kumplami , by pomóc naszej drużynie, krzyczeliśmy i gwizdaliśmy tak głośno, jak robią to teraz  kibice na stadionie w Łodzi, bo sędzia nie rozpoczyna jeszcze spotkania. ”Zaraz ..., to ja jestem sędzia”- pomyślałem,  i nie zwlekając ni chwili gwizdnąłem na rozpoczęcie meczu.

                  Przez całą pierwszą połowę spotkania nie miałem zbyt dużo pracy, czego natomiast nie mogę powiedzieć o drugiej. Gra się zaostrzyła, czego efektem było dużo fauli (jak dobrze zliczyłem,  to aż 2317), ale ja, wyśmienity sędzia, wszystko kontrolowałem (choć piłkarze byli odmiennego zdania, ale co się tam oni znają na sędziowaniu).

             Moment kulminacyjny stanowiła sytuacja, kiedy to piłkarz z Łodzi przewrócił się na polu karnym, rzekomo popchnięty przez Łożyszczanina. Natychmiast zostałem otoczony przez zawodników Węzła, którzy wrzeszczeli mi w ucho:

-         Karny, panie sędzio, karny! – krzyknął dryblas z „10” na plecach.

-         To był ewidentny faul! – dodał drugi.

-         Nic nie było! – krzyczeli zaś zawodnicy z Płocka.

Próbując zapanować nad sytuacją krzyknąłem:

-         Spokój, panowie, spokój! Od tego właśnie jest sędzia!

I chętnie rozstrzygnąłbym ten spór, gdybym tylko wiedział, czy „coś było”? Właśnie wtedy, gdy rozgrywała się ta cała kontrowersyjna sytuacja, schylałem się po gwizdek, który mi wcześniej wypadł, i wszystko przegapiłem. Wiedziałem, że muszę podjąć jakąś decyzję, ale jaką? Zacząłem się denerwować. Wypalające słońce i krzyki z wszystkich siedmiu stron jeszcze bardziej spotęgowały moje zdenerwowanie tak, że zacząłem się pocić z prędkością 113 kropel na minutę (a może i jeszcze szybciej, ale memu potometrowi zabrakło skali). Sięgnąłem więc, moi mili, po chusteczkę, by przetrzeć spocone czoło, ale przez pomyłkę wyciągnąłem etui z kartkami (żółtą i czerwoną). Zgodnie z moją 69 zasadą, która brzmi: „jak już po coś sięgasz, to zrób z tego użytek”, wybrałem najbardziej rozwrzeszczanego zawodnika i dałem mu „żółtą”. Nagle na trybunach zapanowała wrzawa, kibice chórem coś krzyczeli. I wtedy ogarnął mnie szał radości. Otóż skandowali oni moje nazwisko! Tak, wyraźnie słyszałem: „Sędzia Alosz!, Sędzia Alosz!”. To było nieprawdopodobne! Ja – panicznie bojący się kibiców (do tej pory jedyną reakcją z ich strony były lecące zewsząd wyzwiska i przedmioty) pokochałem ich ogromnie. Zdobyli się oni na tak wspaniały gest!

-         „Nie spotkało to nigdy żadnego innego sędziego – więc zapiszę się w historii” - pomyślałem uradowany.

             To było wspaniałe. Polscy kibice, ci z Łodzi i ci z Płocka, dotąd niemiłosiernie się okładający, zjednoczyli się, by zgodnie wołać:

-         Sędzia Alosz!, Sędzia Alosz!

              Postanowiłem zaufać publice i natchniony takim obrotem sprawy dałem innemu Łodzianinowi żółtą kartkę, bo czułem, że za to właśnie oni (kibice) mnie wychwalają. Nie myliłem się.

              Nie wiem, co zdarzyło się w tamtym momencie, kiedy to schylałem się po gwizdek i kiedy to podobno był ten faul, ale po reakcji kibiców wywnioskowałem, że zdarzyło się coś, za co wszystkich piłkarzy powinienem upomnieć kartonikami, bo gdy tylko „obdarowywałem” kolejnego zawodnika, tłum na trybunach coraz głośniej skandował moje nazwisko. „Sędzia Alosz!, Sędzia Alosz!” było tak głośne, że aż cały Paryż krzyknął: „Ej, Polacy, ciszej tam!”, jednak na moje szczęście nikt z kibiców nie znał francuskiego i mogłem dalej rozkoszować się euforii kibiców. Podobało mi się to niezmiernie. Czułem się wtedy narodowym bohaterem.  Prawie tysiąc gardeł wychwalało moje imię, tak jak w kościele wychwalamy imię Pana.

                Dziś jest niedziela, czwarty dzień lata, a ja czuję się niezmiernie szczęśliwy. Wciąż w uszach słyszę zjednoczony głos kibiców: . „Sędzia Alosz!, Sędzia Alosz!” i nie mogę się przestać cieszyć, że choć przez tą jedną krótką chwilę byłem podziwiany przez kupę ludzi.

 

3

 

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gbp.keep.pl