Fitzpatrick Becca - 01 - Szeptem

image Indeks       image Finanse,       image Finanse(1),       image Filozofos,       image Fesenjan,       image Fenix,       

Odnośniki

Fitzpatrick Becca - 01 - Szeptem, fantazy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Fitzpatrick BeccaSzeptemSą tajemnice, o których mówisię tylko szeptem.Czasem zdarza się miłość nie z tego świata.Naprawdę nie z tego świata...Patch jest tajemniczy i zabójczo przystojny. Nicdziwnego, że szesnastoletnia Nora uległa jegourokowi.Niemal natychmiast w jej życiu zaczęły dziać sięrzeczy, których nie da się wytłumaczyć.Chyba że...bitwy.Chyba że ktoś wie, że znalazł się w samym środkuBitwy, którą od wieków toczą Upadli zNieśmiertelnymi.O Twoje życie.http://chomikuj.pl/anastazja352PROLOG- Pora na czerwony owoc - powiedziała, pod tykając mi pudełko.-Zaraz... to cynamon jest owocem? - Odsunęłam pudełko na boDolina Loary, Francja, listopad 1565Chauncey przebywał z młodą wieśniaczką na porośniętych trawą brzegachLoary, gdy nagle zaczęła się burza, i pozbawiony wałacha, którego puścił wolnona łąkę, musiał wracać do zamku pieszo. Zerwawszy z trzewika srebrną klamrę,położył ją na dłoni dziewczyny i chwilę patrzył, jak ta zmyka, w spódnicy utytłanejbłotem. Potem naciągnął buty i ruszył do domu.Ulewa zakryła ciemniejący pejzaż wsi wokół Chateau dc l.angeais. Chaunceyżwawo przeskakiwał zapadnięte w czarnoziemie cmentarza groby. Nawet wnajgęstszej mgle umiał trafić stąd do domu, bez lęku, że się zgubi. Tego wieczorumgła nie zaległa, ale mrok i zacinający deszcz były wystarczająco zwodnicze.Spostrzegłszy kątem oka jakiś ruch, Chauncey prędko zerknął w lewo i uległwrażeniu, że wielki anioł wieńczący bliski nagrobek podnosi się z miejsca. Ni tokamienny, ni marmurowy, chłopiec olbrzym był obnażony do pasa, z gołymistopami, w opadających na biodra portkach. Zeskoczył z grobu na ziemię; jegoczarne włosy ociekały deszczem. Woda spływała mu po twarzy, śniadej jak u Hi-szpana.Chauncey dotknął rękojeści miecza.-Coś ty za jeden?Na twarzy chłopca odmalował się uśmiech.Nie igraj z księciem de Langeais - ostrzegł go Chauncey. - Pytałem, jak sięzowiesz. No, mów.-Księciem? - Chłopiec oparł się o pokrzywioną wierzbę. - Czy bękartem?Chauncey dobył miecza.-Odwołaj to! Ojciec mój był księciem de Langeais. Więc i ja jestem księciem deLangeais - dodał niepewnie i przeklął się za to w duchu.Chłopiec leniwie pokręcił głową.-Nie stary książę był twym ojcem.Chauncey zawrzał gniewem na tak nikczemną zniewagę.-A twój rodzic? - spytał, wyciągając miecz przed siebie. Wprawdzie jeszcze nieznał nazwisk wszystkich swych wasali, ale już pomału się ich uczył. Chciałprzywołać w pamięci rodowe miano chłopca. - Raz jeszcze się pytam -rzekłcicho, ocierając ręką twarz z deszczu. - Ktoś ty?Chłopiec zbliżył się do niego, odsuwając miecz na bok. Nagle wyglądał starzej,niż przypuszczał Chauncey, i może nawet liczył rok, dwa lata więcej od niego.-Pomiot Szatana - odpowiedział. Chaunceya z przestrachu ścisnęło w żołądku.-Jesteś obłąkany - wycedził przez zęby. - Zejdź mi z drogi.Ziemia pod jego stopami drgnęła. Pod powiekami buchnęło nagle zlotem iczerwienią. Zgarbiony, z paznokciami wpitymi w biodra, spojrzał na chłopca, beztchu mrugając oczami i próbując pojąć, co się dzieje. W głowie zakręciło mu siętak, jakby zupełnie stracił panowanie nad umysłem.Chłopiec przykucnął, aby zrównać się z nim wzrokiem.-Posłuchaj uważnie. Musisz mi coś ofiarować. Nie odejdę, póki tego nie dostanę.Rozumiesz?Chauncey zacisnął zęby i w odruchu buntu pokręcił głową na znakniedowierzania. Chciał splunąć na chłopca, lecz ślina spłynęła mu po brodzie, bojęzyk odmówił posłuszeństwa.Chłopiec uścisnął ręce Chaunceya, który, poparzony gorącem jego dłoni, głośnozawył.-Musisz złożyć mi przysięgę wierności - rzekł chłopiec. - Klęknij i przysięgaj.Chauncey chciał się szorstko roześmiać, ale ze zdławionej krtani dobył się tylkojęk. Choć z tyłu nie było nikogo, jego prawe kolano ugięło się, jakby podkopniakiem, i zaryło w błocie. Słaniając się, dostał nudności.-Przysięgaj - powtórzył chłopiec.Kark Chaunceya objęła fala żaru; wytężając siły, ledwie zdołał zacisnąć dłonie wsłabe pięści. Rozbawiło go to, choć wcale nie było mu do śmiechu. Niepojmował, jakim cudem nieznajomy wywołał u niego raptowne mdłości iosłabienie, które miały ustąpić dopiero, gdy złoży przysięgę. Postanowiwszyusłuchać chłopca, w duchu poprzysiągł sobie, że zniszczy go za to upokorzenie.-Panie, jestem twoim sługą - rzekł głosem pełnym jadu. Nieznajomy pomógł muwstać z klęczek.Spotkamy się tu z początkiem hebrajskiego miesiąca cheszwan. Musisz misłużyć przez dwie niedziele od nowiu do pełni.-Dwie niedziele? - ciało Chaunceya zatrzęsło się od gniewu. - Jestem księciemde Langeais!-Jesteś Nefilem - odparł chłopiec, uśmiechając się krzywoChauncey miał na końcu języka ciętą ripostę na te słowa, ale zdoławszy jąprzełknąć, spytał lodowatym tonem:-Co takiego?Należysz do biblijnego rodu Nefilów. W istocie ojcem twym jest anioł, który spadłna ziemię z niebios. Jesteś więc na poły śmiertelnikiem - chłopiec napotkał wzrokChaunceya, unosząc ciemne oczy - na poły zaś upadłym aniołem.Przywoławszy z otchłani myśli głos swego nauczyciela, Chauncey usłyszał, jakodczytuje on fragmenty z Biblii i opowiada o rodzie odszczepieńców, rasieprzerażającej i potężnej, powstałej, gdy strąceni z nieba aniołowie współżyli ześmiertelniczkami. Przeszedł go silny dreszcz, na granicy obrzydzenia.-Ktoś ty?Chłopiec odwrócił się i zaczął oddalać, lecz mimo że Chauncey chciał ruszyć zanim w pogoń, nie mógł ustać na osłabionych nogach. Klęcząc, przez zmrużone wdeszczu oczy dojrzał na jego plecach dwie grube blizny. Zbiegały się one wkształt odwróconej litery „V".-Czyś ty jest... upadły? - zawołał. - Widzę, że odarli cię ze skrzydeł...?Chłopiec - anioł albo kto tam jeszcze - nie zatrzymał się jednak. Chauncey jużnie potrzebował potwierdzenia.-A te usługi, które mam oddawać... - krzyknął. - Chcę wiedzieć, na czympolegają?Powietrze rozbrzmiało cichym śmiechem.ROZDZIAŁ 1Coldwater, Maine, współcześnieWeszłam do sali biologicznej i... szczęka mi opadła. Ciekawe, skąd na tablicywzięli się Barbie z Kenem. Ktoś przyczepił ich tam razem i na silę złączył imręce. Oboje byli na golasa i tylko miejsca intymne mieli przysłonięte sztucznymiliśćmi. Nad głowami lalek widniało hasło, wypisane grubą różową kredą:ZAPRASZAM DO ŚWIATA ROZMNAŻANIAVee Sky, która weszła razem ze mną, powiedziała: -I właśnie dlatego szkołazakazuje używania komórek z aparatem fotograficznym. Zdjęcia czegoś takiegow e-zinie byłyby dla wydziału oświaty wystarczającym powodem, żeby wywalićbiologię z programu. A my w ciągu tej godziny mogłybyśmy robić coś twórczego,na przykład pobierać indywidualne lekcje u ładnych chłopców z wyższych sfer.- Wiesz, Vee - odparłam - mogę się założyć, że czekałaś na te zajęcia całysemestr.Vee zatrzepotała rzęsami i uśmiechnęła się szelmowsko.-Nie usłyszę na nich niczego, o czym już bym nie wiedziała.I to mówi Vee dzie-wi-ca?-Ciszej. - Mrugnęła do mnie, akurat gdy zadzwonił dzwonek, i musiałyśmy zająćmiejsca za jednym stołem, obok siebie.Trener McConaughy chwycił gwizdek dyndający mu na łańcuszku na szyi izagwizdał.-Drużyna, siadać!McConaughy traktował lekcje biologii w dziesiątej klasie jak zajęcie poboczne, botak naprawdę pracował jako trener koszykówki na uniwerku, o czym wszyscywiedzieliśmy.-Pewnie nie mieści wam się w głowie, że seks to coś więcej niżpiętnastominutowy pobyt na tylnym siedzeniu samochodu. Tymczasem seks tonauka. No, a czym jest nauka?-Nudą - krzyknął jakiś chłopak z tyłu sali. -Jedynym przedmiotem, który mi nieidzie – odezwał się inny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gbp.keep.pl