Odnośniki
- Indeks
- Feliks Koneczny Napór Orientu na Zachód, Historia, Feliks Koneczny, Feliks Karol Koneczny
- Feliks Koneczny CZY POLITYKA NALEŻY DO CYWILIZACJI, Historia, Feliks Koneczny, Feliks Karol Koneczny
- Filozofia Immanuela Kanta, HISTORIA FILOZOFII
- Firmware historie změn STAG 300, AC-STAG
- Fansadox Collection Part 275 - STARLET TRYOUT - FEATHER, Fansadox 001-300
- Ferrarin - Hegel and Aristotle, Theology, philosophy and the history of ideas
- Fansadox Collection 312 - Chinese Secret Agent 3 - Mad Scientist - Feather, 12.09.2016
- Ferrante Elena - Historia Nowego Nazwiska, książki
- Filozoficzna koncepcja religii, Historia wychowania UŚ
- Farsalos 48 pne, Historyczne Bitwy
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oprawy.xlx.pl
|
Feather Jane - CNOTA[1], Historyczny - Anglia-okres regencji
[ Pobierz całość w formacie PDF ] FEATHER Cnota JANE Prolog Gęsie pióro, skrzypiąc, sunęło po pergaminie. Żywiczne polano za- skwierczało na kominku. Płomyk kapiącej łojówki rozbłysnął nagle, oży wiony podmuchem wiatru, który wtargnął do wnętrza przez szparę w nie szczelnej okiennicy. ' Siedzący przy stole mężczyzna przerwał na chwilę pisanie. Zanurzył pióro w kałamarzu i obrzucił wzrokiem słabo oświetlone, nędzne wnętrze. Popękaną boazerię pokrywała gruba warstwa kurzu. Podłoga lepiła się od brudu. Otulony peleryną mężczyzna skulił się jeszcze bardziej. Zerknął w stronę kominka; ogień dogasał. Schylił się więc do koszyka, by dorzucić następne polano. Nie uczynił tego jednak i znów się wyprostował. Niepo trzebny luksus. Obejdzie się bez niego przez parę minut. Tak, to już tylko parę minut. Wrócił do pisania; w ciszy słychać było tylko skrzypienie gęsiego pióra. Potem sięgnął po piaseczniczkę i osuszył zapisany pergamin. Nie czyta jąc powtórnie dopiero co zakończonego listu, bardzo starannie go złożył, kapnął obficie woskiem ze świecy i zapieczętował swoim sygnetem. Przez chwilę siedział w milczeniu, wpatrując się w wyraźnie odciśnięty w wosku monogram G. D. Potem dopisał jeszcze kilka słów na wierzchu, nad pieczę cią. Wstał i oparł list o zmatowiały srebrny świecznik na gzymsie kominka. W butelce na stole pozostała resztka brandy. Wlał ją do kieliszka i wypił jednym haustem. Poczuł miłe palenie na języku i w gardle. Podły tani alko hol stanowił dla niego pewną pociechę, choć niegdyś pijał tylko najprzed niejsze trunki. 5 Podszedł do drzwi i otworzył je ostrożnie. W korytarzu było ciemno i cicho. Dotarł bezszelestnie na sam koniec, do dwojga drzwi znajdujących się naprzeciw siebie. Były zamknięte. Delikatnie nacisnął klamkę z prawej strony. Gdy drzwi otworzyły się. stanął w progu, wpatrując się w ledwie widoczny w mroku zarys łóżka i skulonej pod kołdrą postaci. Wargi jego poruszały się w bezgłośnym błogosławieństwie. Potem z równą ostrożnoś cią zajrzał do sypialni naprzeciwko. Wrócił do oświetlonego łojową świeczką pokoju, zamknął drzwi i pod szedł znów do stołu. Otworzył szufladę i wyjął z niej oprawny w srebro pistolet. Sprawdził magazynek. Jeden nabój. Wystarczy w zupełności. Pojedynczy strzał zmącił nocną ciszę. Na pozostawionym na gzymsie kominka liście widniały słowa: Do moich najdroższych dzieci, Seba stiana i Judith. Kiedy to przeczytacie, poznacie wreszcie prawdę. i Co ona wyrabia, u diabła? Marcus Devlin, wielce czcigodny markiz Carrington, machinalnie odsta wił pusty kieliszek na tacę przechodzącego obok lokaja i wziął z niej drugi, pełen szampana. Następnie odsunął się od ściany i wyprostował, by lepiej widzieć, co się dzieje na drugim końcu zatłoczonej sali, w bezpośrednim sąsiedztwie stołu, przy którym grano w makao. Ta dziewczyna pozwalała sobie na jakieś szacherki. Czuł to przez skórę! Stała za krzesłem Charliego, poruszając lekko wachlarzem, który zasła niał dolną część jej twarzy. Pochyliła się właśnie, by szepnąć coś Char- liemu do ucha. Głęboki dekolt pozwalał napawać się widokiem pełnych piersi i cienistego rowka pomiędzy nimi; wystawiono je bez żenady na widok publiczny. Charlie podniósł wzrok i odpowiedział dziewczynie bez radnym, zachwyconym uśmiechem, tak charakterystycznym dla pierwszej miłości. Nic dziwnego, że kuzynek stracił kompletnie głowę dla panny Judith Da- venport, stwierdził markiz. Trudno byłoby znaleźć w Brukseli mężczyznę, na którym nie zrobiłaby wrażenia. Ta istota pełna kontrastów, impulsywna, błyskotliwie inteligentna, potrafiła każdego owinąć sobie wokół palca. To drażniła, to rozczulała jak bezbronne kociątko; miało się ochotę wziąć ją na ręce, przytulić, chronić przed burzami życia... Romantyczne brednie! Markiz skarcił się surowo za podobne myśli, godne Charliego lub innego z młodych wojaków, dumnie prezentujących barwy swego pułku w brukselskich salonach - zwłaszcza teraz, gdy cały świat czekał na pierwszy ruch Napoleona. Od kilku tygodni Carrington 7 obserwował, jak Judith Davenport rozsnuwa swe czarodziejskie sieci. Był przekonany, że nie jest to zwykła flirciara, lecz przebiegła szelma, prowa dząca przemyślaną grę. Do tej pory jednak nie odgadł, na czym owa gra polega, Spojrzenie markiza spoczęło na młodym człowieku naprzeciw Charlie- go. Sebastian Davenport trzymał bank. Na swój sposób młodzieniec był równie urodziwy jak jego siostra. Siedział w swobodnej pozie i wydawał się uosobieniem beztroski. Naturalność czy szczyty aktorskiego kunsztu? Spoglądał właśnie przez stół na Charliego, śmiał się i od niechcenia prze kładał trzymane w ręku karty. Wszystkim grającym udzielił się jego pogod ny nastrój. Dobry humor nigdy nie opuszczał Davenportów. Może właśnie dlatego byli tacy popularni? I nagle markiz przejrzał ich grę. Judith poruszała wachlarzem. Leniwe, monotonne ruchy pełne były ukrytej treści. Niekiedy panna Davenport wachlowała się szybciej, to znów zastygała w bezruchu. Raz czy drugi zamknęła wachlarz, by zaraz rozłożyć go znowu. Rozległ się czyjś śmiech. Sebastian Davenport od niechcenia przesunął grabkami na środek stołu szereg rewersów i zwitki banknotów. Markiz ruszył przez cały pokój w tamtym kierunku. Kiedy dotarł do gra jących w makao, Charlie spojrzał na niego z niewesołym uśmiechem. - Jakoś mi dziś karta nie idzie, Marcusie. - W ogóle rzadko jej się to zdarza - odparł Carrington i zażył tabaki. - Uważaj, żebyś nie zabrnął w długi! Mimo uprzejmego tonu Charlie usłyszał w głosie kuzyna ostrzeżenie. Lekki rumieniec zabarwił mu policzki. Spuścił znów wzrok na karty. Mar- cus -jego prawny opiekun - nie okazywał zrozumienia, gdy karciane długi Charliego przekraczały wysokość jego kwartalnej pensji. - Nie chce się pan przyłączyć do gry, milordzie? - rozległ się za plecami markiza dźwięczny głos Judith Davenport. Uśmiechała się, a jej złotobrązowe, świetliste oczy otoczone były firanką niewiarygodnie gęstych i długich rzęs. Jednakże dziesięć łat konsekwen tnego wymykania się z pułapek zastawianych przez polujące na bogate go męża panienki uodporniło markiza na przymilne spojrzenia pięknych oczu. - Nie, panno Davenport. Podejrzewam, że i mnie szczęście by dziś nie dopisało. Pozwoli pani, bym jej towarzyszył przy kolacji? Musiał już panią straszliwie znudzić widok mego kuzyna przegrywającego raz za razem. Skłonił się lekko i nie czekając na odpowiedź, ujął ją pod rękę. 8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgbp.keep.pl
|