Odnośniki
- Indeks
- Fern Michaels - Tylko Ty, Książki, Fern Michaels
- Fern Michaels - Dziki miód, Książki, Fern Michaels
- Feist Raymond E. - Niebajka , Książki, R. E. Feist
- Feist Raymond E. - Srebrzysty Cierń, Książki, R. E. Feist
- Feist Raymond E. - Książę kupców, Książki, R. E. Feist
- Feist Raymond E. - Powrót wygnańca, Książki, R. E. Feist
- Feist Raymond E. - Królewski Bukanier, Książki, R. E. Feist
- Feist Raymond E. - Książę krwi, Książki, R. E. Feist
- Feist Raymond E. - Skrytobójcy w Krondorze, Książki, R. E. Feist
- Feist Raymond E. - Król Lisów, Książki, R. E. Feist
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- miguel.keep.pl
|
Fielding Joy - Dobre intencje, Islam, Książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Joy Fielding Dobre intencje 1 Już to, co poczuła na jego widok, zapowiadało kłopoty. — Lynn Schuster? — zapytał, gdy otworzyła mu drzwi. — Marc Cameron? Oboje skinęli głowami, Lynn odstąpiła na bok, pozwalając mu wejść. Jakbyśmy nie wiedzieli, kim jesteśmy, zadrwiła w duchu, prowadząc go do salonu. Skrupulatnie dopełnił wszystkich obowiązków gościa składającego pierwszą wizytę: piękny dom, stwierdził kurtuazyjnie. Miło z jej strony, że zgodziła się na to spotkanie, zwłaszcza w wiadomych okolicznościach. Wyraził nadzieję, że nie sprawia jej zbytniego kłopotu. Podziękowała za te uprzejmości. Nie ma problemu, w niczym jej nie przeszkadza, odrzekła z udaną swobodą, zastanawiając się jednocześnie, czy aby nie wyczuł, że kłamie. — Napije się pan kawy? — Och, wcale nie planowała takich grzecznościowych gestów. Uprzejmie odmówił, zajmując miejsce w pasiastym biało-zielonym fotelu, naprzeciw podobnej w tonie biało- zielonej sofy w duże kwieciste wzory. Przez kilka następnych sekund wpatrywał się w nią bez słowa. Po co tu przyszedł? I dlaczego zgodziła się z nim spotkać? — Czy coś się stało? — spytała wreszcie, starannie unikając jego oczu. Były niebieskie i bardzo poważne. Smutne jak blues... pomyślała przelotnie, czując, że nagle miękną jej kolana. Jak głupiej podfruwajce. Usiadła na sofie, zadając sobie pytanie, czy i on doznaje podobnych uczuć i czy ten fizyczny odzew, jaki budzi w niej jego osoba, nie jest zbyt widoczny? — Nie, nic takiego. — W jego niskim głosie pojawił się ton szyderstwa. — Przepraszam panią... Wydawało mi się, że uporałem się już z tym wszystkim, tymczasem... — Z czym się pan uporał, to znaczy, nie uporał? — Zapragnęła nagle, żeby sobie poszedł, nic jej nie mówiąc. Obecność tego mężczyzny działała na nią w sposób... z którym absolutnie nie mogła sobie poradzić. Przygotowując się na tę wizytę (po jego nieoczekiwanym telefonie) przewidywała u siebie wszelkie możliwe reakcje z wyjątkiem tej jednej — że poczuje do niego tak silny pociąg fizyczny. Przecież to niemożliwe, myślała, spoglądając nad jego ramieniem w stronę frontowego okna, gdzie na parapecie stała nieduża, oprawna w srebrną ramkę fotografia. Byli tam wszyscy czworo: ona, Gary i dwoje ich dzieci. Stwierdziła mimochodem, że gość jest równie wysoki jak uśmiechnięty mężczyzna na zdjęciu, ten, z którym przeżyła ponad czternaście lat, i że podobnie jak Gary'emu włosy na czubku głowy zaczynają mu się przerzedzać. Z wyjątkiem jednak tego drobnego uszczerbku włosy wciąż jeszcze ma gęste (znacznie gęściejsze niż Gary) i dosyć długie po bokach, gdzie łączą się dwoma miękkimi pasmami ze schludnie przystrzyżoną, z lekka rudawą brodą. Odnotowała również, że w przeciwieństwie do jej młodzieńczo szczupłego męża Marc Cameron odznacza się mocną, a nawet zwalistą budową. Nie, absolutnie nie jest w jej typie. Zupełnie nie przypomina żadnego z mężczyzn, którzy kiedykolwiek wydawali jej się choć trochę pociągający. To jakaś chwilowa aberracja, uznała, nerwowo zmieniając pozycję. Zbijała ją z tropu ta zaskakująca, czysto fizyczna reakcja, w dodatku jakże niestosowna w obecnych okolicznościach! — Sytuacja jest dość niezręczna — powiedziała głośno. — To prawda. Zapadła cisza, którą po chwili przerwały dwa równie głębokie westchnienia — jego i jej. — Wspomniał pan przez telefon, że są pewne sprawy, o których powinnam wiedzieć — nie wytrzymała Lynn, przeklinając w duchu swe nieznośne skrzywienie zawodowe. — Musiało to zabrzmieć melodramatycznie. Wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć: cóż mógł pan na to poradzić? Nie ufając własnemu głosowi, w milczeniu czekała na ciąg dalszy. — Cała ta sprawa rąbnęła mnie w łeb jak obuchem — wyznał po dłuższej pauzie. — Ma pani coś do picia? Nietrudno było się domyślić, że nie prosi o kawę. — Mam jakieś piwo w lodówce... — To świetnie — wszedł jej w słowo. — Chętnie się napiję, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu. Owszem, miała, bąknęła jednak, że nie. Przeprosiła go i poszła do kuchni, licząc, że owa chwila samotności pomoże jej nabrać dystansu do tego mężczyzny, że przywróci jej obiektywizm niezbędny do przebrnięcia przez tę strasznie kłopotliwą konwersację. Nic z tego — uznał za stosowne przyjść za nią do kuchni. — Czyje to dzieło? — zapytał, wskazując liczne, bajecznie kolorowe rysunki poprzylepiane do drzwi lodówki. — Moich dzieci. Oboje lubią rysować — krótko odrzekła Lynn. Nie miała ochoty rozwijać tego tematu. — Ha, wystarczy zobaczyć lodówkę i od razu wiadomo, czy w domu są małe dzieci — uśmiechnął się Marc Cameron. — Ja mam dwóch chłopców. Pięcioletni bliźniacy. Jake i Teddy. Obaj namiętnie malują palcami. Moja lodówka wygląda bardzo podobnie. — Czy powodem są dzieci? — niecierpliwie rzuciła Lynn, zdecydowana jak najszybciej skończyć tę wizytę. — Powodem czego? — Pańskiej wizyty. Chciał mi pan coś powiedzieć. Czy ma to jakiś związek z naszymi dziećmi? — Nie. — Wziął od niej butelkę piwa. — Przepraszam, może dać panu szklankę? Gary... nigdy nie pije ze szklanki. — Na dźwięk tego imienia dostrzegalnie drgnęła mu powieka. — Woli piwo prosto z butelki. — Wobec tego poproszę o szklankę. Lynn uśmiechnęła się lekko wbrew usilnym staraniom, aby tego nie czynić. Wysoka rzeźbiona szklanka, którą wyjęła z kredensu, pochodziła z kompletu kupionego przez nią Gary'emu na Dzień Ojca. Wynosząc się z domu, nie zabrał ich z sobą. Chyba nawet o tym nie pomyślał. — Pani nie pije? — zagadnął ją gość. — Nie lubię piwa. — Wyznam, że mnie to nie dziwi. Suzette też nie lubi piwa. Suzette, jego żona! Lynn próbowała się uśmiechnąć, lecz choć przed minutą przyszło jej to zgoła bez wysiłku, teraz poczuła, że zamiast uśmiechu wokół ust rysuje jej się mnóstwo głębokich, nieładnych zmarszczek — jakby ssała cytrynę. Robiła, co mogła, aby sprawiać wrażenie, że pogodziła się już z sytuacją, ale on jej tego nie ułatwiał! Jego telefon — godzinę wcześniej — nie tylko strasznie ją zaskoczył, ale i wytrącił z równowagi. — Mówi Marc Cameron — oznajmił. — Bardzo chciałbym z panią porozmawiać. Są sprawy, o których powinna pani wiedzieć. Czy mogę przyjechać? Lynn w pierwszej chwili nie miała pojęcia, kim jest ten człowiek ani o co mu chodzi, choć on najwidoczniej zakładał, że wszystko jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgbp.keep.pl
|