Fielding Joy - Dobre intencje

image Indeks       image Finanse,       image Finanse(1),       image Filozofos,       image Fesenjan,       image Fenix,       

Odnośniki

Fielding Joy - Dobre intencje, Islam, Książki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Joy Fielding
Dobre intencje
1
Już to, co poczuła na jego widok, zapowiadało kłopoty.
— Lynn Schuster? — zapytał, gdy otworzyła mu drzwi.
— Marc Cameron?
Oboje skinęli głowami, Lynn odstąpiła na bok, pozwalając mu
wejść. Jakbyśmy nie wiedzieli, kim jesteśmy, zadrwiła w duchu,
prowadząc go do salonu. Skrupulatnie dopełnił wszystkich
obowiązków gościa składającego pierwszą wizytę: piękny dom,
stwierdził kurtuazyjnie. Miło z jej strony, że zgodziła się na to
spotkanie, zwłaszcza w wiadomych okolicznościach. Wyraził
nadzieję, że nie sprawia jej zbytniego kłopotu. Podziękowała za te
uprzejmości. Nie ma problemu, w niczym jej nie przeszkadza,
odrzekła z udaną swobodą, zastanawiając się jednocześnie, czy aby
nie wyczuł, że kłamie.
— Napije się pan kawy? — Och, wcale nie planowała takich
grzecznościowych gestów. Uprzejmie odmówił, zajmując miejsce w
pasiastym biało-zielonym fotelu, naprzeciw podobnej w tonie biało-
zielonej sofy w duże kwieciste wzory.
Przez kilka następnych sekund wpatrywał się w nią bez słowa. Po
co tu przyszedł? I dlaczego zgodziła się z nim spotkać?
— Czy coś się stało? — spytała wreszcie, starannie unikając jego
oczu.
Były niebieskie i bardzo poważne. Smutne jak blues... pomyślała
przelotnie, czując, że nagle miękną jej kolana. Jak głupiej
podfruwajce. Usiadła na sofie, zadając sobie pytanie, czy i on doznaje
podobnych uczuć i czy ten fizyczny odzew, jaki budzi w niej jego
osoba, nie jest zbyt widoczny?
— Nie, nic takiego. — W jego niskim głosie pojawił się ton
szyderstwa. — Przepraszam panią... Wydawało mi się, że uporałem
się już z tym wszystkim, tymczasem...
— Z czym się pan uporał, to znaczy, nie uporał? — Zapragnęła
nagle, żeby sobie poszedł, nic jej nie mówiąc.
Obecność tego mężczyzny działała na nią w sposób... z którym
absolutnie nie mogła sobie poradzić. Przygotowując się na tę wizytę
(po jego nieoczekiwanym telefonie) przewidywała u siebie wszelkie
możliwe reakcje z wyjątkiem tej jednej — że poczuje do niego tak
silny pociąg fizyczny. Przecież to niemożliwe, myślała, spoglądając
nad jego ramieniem w stronę frontowego okna, gdzie na parapecie
stała nieduża, oprawna w srebrną ramkę fotografia.
Byli tam wszyscy czworo: ona, Gary i dwoje ich dzieci.
Stwierdziła mimochodem, że gość jest równie wysoki jak
uśmiechnięty mężczyzna na zdjęciu, ten, z którym przeżyła ponad
czternaście lat, i że podobnie jak Gary'emu włosy na czubku głowy
zaczynają mu się przerzedzać. Z wyjątkiem jednak tego drobnego
uszczerbku włosy wciąż jeszcze ma gęste (znacznie gęściejsze niż
Gary) i dosyć długie po bokach, gdzie łączą się dwoma miękkimi
pasmami ze schludnie przystrzyżoną, z lekka rudawą brodą.
Odnotowała również, że w przeciwieństwie do jej młodzieńczo
szczupłego męża Marc Cameron odznacza się mocną, a nawet
zwalistą budową. Nie, absolutnie nie jest w jej typie. Zupełnie nie
przypomina żadnego z mężczyzn, którzy kiedykolwiek wydawali jej
się choć trochę pociągający. To jakaś chwilowa aberracja, uznała,
nerwowo zmieniając pozycję. Zbijała ją z tropu ta zaskakująca, czysto
fizyczna reakcja, w dodatku jakże niestosowna w obecnych
okolicznościach!
— Sytuacja jest dość niezręczna — powiedziała głośno.
— To prawda.
Zapadła cisza, którą po chwili przerwały dwa równie głębokie
westchnienia — jego i jej.
— Wspomniał pan przez telefon, że są pewne sprawy, o których
powinnam wiedzieć — nie wytrzymała Lynn, przeklinając w duchu
swe nieznośne skrzywienie zawodowe. — Musiało to zabrzmieć
melodramatycznie.
Wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć: cóż mógł pan na
to poradzić? Nie ufając własnemu głosowi, w milczeniu czekała na
ciąg dalszy.
— Cała ta sprawa rąbnęła mnie w łeb jak obuchem — wyznał po
dłuższej pauzie. — Ma pani coś do picia?
Nietrudno było się domyślić, że nie prosi o kawę.
— Mam jakieś piwo w lodówce...
— To świetnie — wszedł jej w słowo. — Chętnie się napiję, jeśli
nie ma pani nic przeciwko temu.
Owszem, miała, bąknęła jednak, że nie. Przeprosiła go i poszła do
kuchni, licząc, że owa chwila samotności pomoże jej nabrać dystansu
do tego mężczyzny, że przywróci jej obiektywizm niezbędny do
przebrnięcia przez tę strasznie kłopotliwą konwersację. Nic z tego —
uznał za stosowne przyjść za nią do kuchni.
— Czyje to dzieło? — zapytał, wskazując liczne, bajecznie
kolorowe rysunki poprzylepiane do drzwi lodówki.
— Moich dzieci. Oboje lubią rysować — krótko odrzekła Lynn.
Nie miała ochoty rozwijać tego tematu.
— Ha, wystarczy zobaczyć lodówkę i od razu wiadomo, czy w
domu są małe dzieci — uśmiechnął się Marc Cameron. — Ja mam
dwóch chłopców. Pięcioletni bliźniacy. Jake i Teddy. Obaj namiętnie
malują palcami. Moja lodówka wygląda bardzo podobnie.
— Czy powodem są dzieci? — niecierpliwie rzuciła Lynn,
zdecydowana jak najszybciej skończyć tę wizytę.
— Powodem czego?
— Pańskiej wizyty. Chciał mi pan coś powiedzieć. Czy ma to
jakiś związek z naszymi dziećmi?
— Nie. — Wziął od niej butelkę piwa.
— Przepraszam, może dać panu szklankę? Gary... nigdy nie pije
ze szklanki. — Na dźwięk tego imienia dostrzegalnie drgnęła mu
powieka. — Woli piwo prosto z butelki.
— Wobec tego poproszę o szklankę.
Lynn uśmiechnęła się lekko wbrew usilnym staraniom, aby tego
nie czynić. Wysoka rzeźbiona szklanka, którą wyjęła z kredensu,
pochodziła z kompletu kupionego przez nią Gary'emu na Dzień Ojca.
Wynosząc się z domu, nie zabrał ich z sobą. Chyba nawet o tym nie
pomyślał.
— Pani nie pije? — zagadnął ją gość.
— Nie lubię piwa.
— Wyznam, że mnie to nie dziwi. Suzette też nie lubi piwa.
Suzette, jego żona! Lynn próbowała się uśmiechnąć, lecz choć
przed minutą przyszło jej to zgoła bez wysiłku, teraz poczuła, że
zamiast uśmiechu wokół ust rysuje jej się mnóstwo głębokich,
nieładnych zmarszczek — jakby ssała cytrynę. Robiła, co mogła, aby
sprawiać wrażenie, że pogodziła się już z sytuacją, ale on jej tego nie
ułatwiał! Jego telefon — godzinę wcześniej — nie tylko strasznie ją
zaskoczył, ale i wytrącił z równowagi.
— Mówi Marc Cameron — oznajmił. — Bardzo chciałbym z
panią porozmawiać. Są sprawy, o których powinna pani wiedzieć. Czy
mogę przyjechać?
Lynn w pierwszej chwili nie miała pojęcia, kim jest ten człowiek
ani o co mu chodzi, choć on najwidoczniej zakładał, że wszystko jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gbp.keep.pl