Feliks Koneczny Napór Orientu na ...

image Indeks       image Finanse,       image Finanse(1),       image Filozofos,       image Fesenjan,       image Fenix,       

Odnośniki

Feliks Koneczny Napór Orientu na Zachód, Feliks Koneczny, Feliks Karol Koneczny

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Feliks Koneczny: Napór Orientu na Zachód

By KSC on 24/05/2013 in Historia, Polityka

 

“Kto ocali u nas cywilizację łacińską? Jedną tylko znam siłę, do tego zdatną i powołaną: Kościół. Tu, w Europie w ogó­le, jest to jego cywilizacja, jego córa, bronić mu przeto wypadnie swej własności, swego żywiołu. Ale powodzenie zależy od tego, czy miłośnicy tej cywilizacji zrozumieją, że nie obronią jej, jeśli nie staną zarazem w szeregach Kościoła. W tej walce trze­ba być koniecznie katolikiem, inaczej walka będzie próżną. Moż­na by nawet wyrazić się, że wystarcza walczyć o katolickość Pol­ski, a gdy obronimy Kościół, cywilizacja łacińska będzie nam przydana, ocalona.”

 

 

 

Feliks Koneczny (1862-1949) – jeden z najbardziej interesujących polskich myślicieli 1. połowy XX wieku, związany z Uniwersytetem Jagiellońskim i Uniwersytetem Stefana Batorego w Wilnie, autor licznych prac historycznych i studiów nad cywilizacjami cywilizacjami m.in. Wielość cywilizacji, Polskie Logos a Ethos, Prawa dziejowe, Rozwój moralności.

Napór Orientu na Zachód

 

Mając wyliczyć główne momenty naporu Orientu na Za­chód, nie mogę ominąć określania warunków i okoliczności tych pochodów, jako pochodów cywilizacji, przy czym trzeba będzie stwierdzić pewne prawa historyczne, wysnute ze studiów w za­kresie nauki o cywilizacjach.

 

Niedawno temu (1917 r.) obwieścił Spengler w rozgłośnym swym dziele „Der Untergang des Abendlandes”, jako każda cy­wilizacja przywiązana jest do pewnego terenu, i to, jak się wy­raził „pflanzenhaft gebunden”. Nie jedyny to lapsus w jego dziele, nie jedyny dowód, jak niedostateczne miał przygotowanie ogólno – naukowe. Roślina bowiem tylko jednostkowo, każda z osobna, jest zespolona z gruntem, którego nie może opuścić: lecz nie tyczy to gatunku, który za pomocą nasion, wielce rucho­mych, wędruje po szerokim świecie, tak dalece, iż w botanice utworzył się oddzielny kąt na geografię roślin (fytogeografia), a w nim jeszcze oddzielne miejsce pod naukę o wędrówkach ro­ślin — naukę wielce pouczającą. Otóż jeżeli cywilizacje mają jakąś analogię w świecie roślinnym, polega ona nie na nieruchomości przyrośniętej do gruntu rośliny, lecz na jej ruchomości w stanie nasiennym; cywilizacje są ruchomościami, teren ich jest zmienny. Arcydziełem pod tym względem jest cywilizacja żydowska; co do ruchliwości ustępują jej wszystkie inne — niemniej przeto ruchu im nie brak, dopóki znajdują się w normalnym stanie żywotności.

 

Pierwsze prawo, cywilizacji tyczące, orzeka, jako każda z nich, dopóki jest żywotna, póki nie zamiera, dąży do ekspan­sji. Gdyby tego nie było, nigdy by się nie wytworzyła żadna cy­wilizacja znaczniejsza wśród rojowiska zrzeszeń drobnych, peł­nych jednak rozmaitości w trójprawie. Której powiedzie się ekspansja kosztem innych sąsiednich, ta stanie się znaczniejszą i coraz znaczniejszą w miarę dokonywania coraz większej ekspansji. A gdy natrafi na również silną inną, nastaje walka. Walka była już wówczas, kiedy ta zwycięska pochłaniała inne, drobne, a ta, na którą natknęła się następnie w swym pochodzie, również już silniejsza, staczała przedtem również walki ze swymi ościenny­mi, aż także stała się znaczniejszą. Gdy dwie znaczniejsze się zetkną, walka będzie i dłuższa i wielostronniejsza, prowadzona bronią najrozmaitszą, duchową i fizyczną.

 

Czyż dwie cywilizacje znaczniejsze, spotkawszy się na są­siedztwo, nie mogą bytować w spokoju obok siebie? Historia poucza, że nie mogą, bo oto drugie prawo dziejowe: dwie cy­wilizacje, znalazłszy się na tym samym terenie, muszą z sobą walczyć. Pogranicze cywilizacji żywotnych jest zawsze a zawsze widownią ich walki, i na to nie ma rady, a zresztą jest to objaw dodatni: jedynie możemy, a raczej powinniśmy starać się o to, by walka cywilizacji odbywała się zawsze w sposób cywilizowany.

 

Przy licznych tych pochodach i zachodzeniu jednej cywili­zacji na drugą, wpływają one oczywiście wzajemnie na siebie. Wpływy mogą być dodatnie i ujemne, może ich być niewiele, a może być dużo. Ale mylnym jest mniemanie, iż z ciągłych wzajemnych wpływów może powstać synteza cywilizacji. Przenigdy! Nie ma syntez między cywilizacjami — i to jest trzecim prawem dziejowym.

 

Zastanówmyż się nad możliwością syntezy: Np. każda cy­wilizacja ma swą etykę, a zatem miałaby dokonywać się syn­teza rozmaitych systemów etycznych? Etyka turańska i arabska otaczają obłąkanych nimbem świętości, jako „nawiedzonych przez Boga”, więc Jego wybrańców. Przeszło to do kultury turańsko-słowiańskiej, tj. do moskiewskiej, gdzie „jurodiwyj” zajmuje uświęcone stanowisko; przeszło nawet w znacznej części na Ruś prawosławną. Gdzież więc miejsce i jakie miejsce na… rozum? Aleć nie cofając się przed najdalszą konsekwencją, z początku wieku XVI, za panowania Wasyla Iwanowicza (1505—1533) zwy­ciężyła zasada tzw. „josiflanizmu”, ujęta w formułę, jako „naczało zła mnienie” — myślenie jest początkiem zła. I zasada ta spopularyzowała się nadzwyczajnie. Niższe duchowieństwo wystąpiło następnie nawet przeciwko sztuce drukarskiej i urządziło w Moskwie 1564 r. rozruchy „ludowe”; drukarnię zburzono, a personel jej wybito, o ile nie zdołał ocalić się ucieczką. Try­umfowało nieuctwo i stawało się po prostu moskiewskim postulatem etycznym. Reakcja ku oświacie nastała wprawdzie u góry w drugiej połowie XVII wieku, w czym datę przełomową stanowi wprowadzenie łaciny do „akademii” w Moskwie za Fedora Aleksiejewicza (1682—1689), ale ten „wiatr zachodni” nie dotarł do szerokich warstw, a lud rosyjski podzielał wciąż zapatrywania „josiflańskie”, wyrażając je formułą dosadniejszą: dołoj gramot-nyje! I w innych także społecznościach cywilizacji turańskiej, pisanie i czytanie pozostawało sztuką tajemniczą, trochę nawet niesamowitą, bardzo nielicznych osób.

 

A tymczasem Kościół katolicki uprawiał stale sztuki i nauki, sztukę drukarską przyjmowano wszędzie w krajach cywilizacji łacińskiej z zapałem, analfabetyzm traktując potem jako chorobę i walcząc z nią aż do wyplenienia. Etyka katolicka, etyka cywi­lizacji łacińskiej, uważa uprawianie nauk i sztuk za obowiązek życia zbiorowego.

 

Jakżeż dojść do syntezy między łacińskim: sapientis est ordinare, a tamtym: naczało zła mnienie? Kto tu potrafi obmyśleć jakąś syntezę?

 

Albo w zakresie z końca drugiej strony, w zagadnieniu ekonomicznym: Biali w Afryce przyznają każdemu wszystkie zy­ski z pracy, uważając, że dobrze jest pracować jak najwięcej; gdy tymczasem murzyni uważają za niegodziwość pracować i zbie­rać (banany) ponad „potrzebę”. Kto ma oznaczać, co to jest „potrzeba”? W praktyce odbywa się licytacja in minus lenistwa i braku potrzeb, a zatem wiekuista nędza, na którą nie ma rady, póki trwa ta zasada murzyńskiej etyki ekonomicznej. Którędyż droga do syntezy poglądów murzyńskich i osadników europej­skich? Jak dojść do syntezy z jakuckim zapatrywaniem, że sko­ro ktoś sprzedaje siano, a zatem posiada go więcej, niż potrze­buje, a zatem należy ująć mu przydziału łąk? Niemożliwość syn­tezy wystąpiła jaskrawo w wojnach ciągłych tuziemskich Indian i osadników anglosaskich w Ameryce Północnej. Osadnicy kupowali ziemię, zapłacili — i doznawali krwawych napadów od „prze­wrotnych” Indian; nieporozumienie stąd, iż czerwonoskórcy nie pojmowali, że można ziemię kupować i sprzedawać. To, co jedni uważali za cenę kupna, wypłaconą, tamci mieli za podarunek wzajemnej grzeczności za to, że się obcym pozwoliło na jakiś czas przebywać wśród siebie.

 

I tak mają się rzeczy w każdej dziedzinie życia, wszędzie a wszędzie, gdzie dwie odrębne cywilizacje się stykają. Synteza absolutną niemożliwością, gdyż niemożliwa współmierność. Dopie­ro gdy spotykają się poglądy podobne, pomiędzy którymi współ­mierność jest możliwa, bywa też synteza; to znaczy, że bywa tylko między kulturami tej samej cywilizacji. Jakoż syn­tezy tego rodzaju bywają nawet bardzo korzystne. Poza granica­mi atoli kultur, stanowiących działy tej samej cywilizacji, możebne są tylko mechaniczne mieszaniny, wielce niebezpieczne, roz­sadzające zazwyczaj obie cywilizacje, a prowadzące najczęściej do stanu acywilizacyjnego, do zdziczenia.

 

Takiej właśnie mieszanki cywilizacyjnej jesteśmy obecnie świadkami w całej Europie, a najbardziej w Polsce. Ta mieszanka jest przyczyną wszelkich kryzysów i w niej źródło owego zniszcze­nia, na które narzeka się w całej Europie, które jednak najdosadniej występuje w Polsce.

 

Nie ma syntez, a jest konieczność walk i nieuchronność dą­żeń do ekspansji — oto tragedia dziejów.

 

Te okoliczności trzeba mieć na pamięci, rozważając napór Orientu na Zachód, o ile objawił się w szeregu pochodów cywilizacji orientalnych. Spory to dział historii powszechnej. Nie jest też historia powszechna niczym innym, jak dziejami walk cywilizacji, dziejami napróżnych prób syntez cywilizacyjnych, dzie­jami ekspansji i zaników ich, dziejami powstawania kultur i wza­jemnego ich oddziaływania w łonie tej samej własnej cywilizacji, lub też ulegania obcej, i ciągłych wzajemnych wpływów, dobrych i złych. Historia powszechna jest historią metod ustrojów życia zbiorowego. Toteż przegląd sam, choć wielce sumaryczny, ruchów ekspansyjnych cywilizacji ze Wschodu ku Zachodowi, pełen jest zagadnień doniosłych i przez to samo ciekawych naukowo, socjologicznie, etycznie, ekonomicznie, nawet w zakresie sztuki i lite­ratury — a dla nas tym ciekawszych, że napór ten nachodził nie­mało ziemie polskie.

 

Zacznijmy od naporu cywilizacji bizantyńskiej, bo on zata­czał najszersze kręgi ku zachodowi. Trzeba się pozbyć przesądu, jakoby bizantynizm we wszystkim był czymś niższym od łaciństwa. Paryż był kiepską osadą, kiedy Bizancjum nie tylko lśniło od złota i mozaiki, nie tylko wprawiało w osłupienie przybysza z Zachodu swymi budowlami, ale też nadawało ton, szerzyło ogładę i ćwiczyło umysły zachodnich barbarzyńców. Każdy z wład­ców Zachodu poczytywał sobie za największy zaszczyt otrzymać tytuł dworski od cesarza i marzył o tym, by urządzić sobie dwór na podobieństwo (choćby karykaturalne) dworu bizantyńskiego. Przy tym Bizantyńca należy sobie przedstawiać zawsze z książką w ręku. O ich metody naukowe można się spierać, lecz na Za­chodzie długo nie było w ogóle o co się spierać! Należy wyznać, żeśmy byli wszyscy wcale nie krótko w szkole u Bizantyńców.

 

Toteż ekspansja cywilizacji bizantyńskiej jakby obejmowała była całą Europę. Zapraszano ją zewsząd do siebie. Dla Liutpranda longobardzkiego, jednego z najinteligentniejszych pisarzy i polityków X wieku (ok. 922—ok. 972) jest cesarz bizantyński prawym władcą całego w ogóle świata. Około tronu Bolesława Chrobrego stała kopia włóczni św. Maurycego, bizantyński sym­bol władzy. O bogactwach bizantyńskich marzyli najbogatsi kró­lowie Zachodu, jako o czymś niedostępnym, lecz co ciągle myśl zajmuje i nęka. Bizantyniec kochał się w bogactwie, bo ono do­starczało mu bogatego piękna, bo nie rozumiał życia bez wy­kwintnego dobrobytu.

 

Bizantynizowała się Europa zachodnia zaraz po upadku Rzymu starego, zwracając się do Rzymu nowego, w wiekach IV do VI, a na wiek X przypada już powtórna fala tej ekspansji, prawdziwie wielkiej. Poprzez Illiricum i Dalmację sięgnął bizan­tynizm do środkowej Italii i dalej do północnej; w południowej nigdy nie przestał trwać od starych czasów. Nigdy atoli od wło­skiej strony nie przekroczył Alp. Na północy Alp znalazł się całkiem inną drogą. Drogą morską przerzucają się bizantyńscy artyści do Hiszpanii, a z nimi także coś nie coś z bizantyńskiej nauki.

 

Wspaniałość form tej cywilizacji podbija umysły. Papiestwo dostrzegło jednak wcześnie, że zachodzi zasadnicza różnica w treści i że nawet co do formy poglądy się różnią, bo Bizanc­jum pragnie jednostajności i ujednostajnianie uważa za warunek postępu, podczas gdy Rzym poszukuje jedności ponad rozma­itością, którą nieraz nawet umyślnie pielęgnuje. Jednostajność jest nieosiągalna bez przymusu, więc Bizancjum nie waha się i używa przemocy z całym przeświadczeniem, że tak robić trze­ba. W walce o formy zacietrzewia się i przenosi je nad treść. Stąd równia pochyła wiedzie już do przyznawania supremacji si­łom fizycznym przed duchowymi. Tu punctum saliens, na to już przystać nie można było. Ubogie Monte Cassino zmierzyło się w pochodzie wieków z bogatym Bizancjum, wygrało spra­wę po kilku wiekach i od XI stulecia zaczyna się powtórny odwrót bizantyńskiej fali.

 

Całej Europy nigdy jednak ta fala nie ogarnęła. Wolnymi od wpływów bizantyńskich były Skandynawia i północno-zachodnie kraje ekspansji normandzkiej; Polska ledwie tknięta była nimi w drugiej połowie wieku XI, a doszły nas drogą pośrednią, od strony niemieckiej.

 

Najwięcej bowiem bizantynizmu wsiąknęło w Niemcy i tam wpływy te były najsilniejsze, a pochodziły wprost z samego Bi­zancjum. Pozostaje ta sprawa w związku z dziejami nowego ce­sarstwa, obwołanego w zachodniej Europie. Samo proklamowa­nie cesarskiego tytułu było aktem nieprzyjaźni, a przynajmniej niechęci przeciw cesarstwu bizantyńskiemu, uważającemu się za uniwersalne zwierzchnictwo świata chrześcijańskiego i za spad­kobiercę dawnego cesarstwa rzymskiego. A tymczasem papież Leon III wznawiał to rzymskie cesarstwo, koronując Karola W. w r. 800 w Rzymie. Jest to ten sam papież, który staczał z Bizan­cjum walki nieustępliwe, a utwierdził katolicką naukę o filique.

 

Nowe cesarstwo zachodnie rozprzęgło się atoli wkrótce, a Karolingowie osłabiali się przez związek z Niemcami, które w niczym nie przyczyniały im siły. Doszło do tego, iż korona ce­sarska nie była brana na serio, błąkała się po głowach drugo­rzędnych książąt Burgundii Górnej i wybrzeża liguryjskiego; tytuł stał się czczym, a rzecz sama przestała zgoła istnieć. Nie tyl­ko zawiodły wszystkie nadzieje, przyświecające papiestwu, ale przez ten właśnie czas bizantynizm wzmocnił się i odbył tryum­falny pochód poprzez całą zachodnią Europę. I wreszcie papież musiał ulec: wznowienie cesarstwa w r. 962, koronacja Ottona W. odbywały się wśród walk orężnych z papieżami, a koronacja była wymuszona. To drugie cesarstwo przejmuje nawet naz­wę bizantyńskich „kajdzarów”.

 

Dwór bizantyński spodziewał się znaleźć nowego sojusznika w Niemczech i dlatego przystał, by jednemu z książąt niemiec­kich nadać tytuł cesarski, a nawet napierał o to.

 

Otto I ożenił swego syna z cesarzówną bizantyńską Teofanią, siostrą Anny Włodzimierzowej kijowskiej. Jako małżonka Ottona II, następnie rejentka za małoletności swego syna, Otto­na III, posiadała wielkie wpływy polityczne, a dwór jej słynął po całym świecie nie tylko z niewidzianego dotychczas w tych stro­nach Europy przepychu. Działało tam zawsze grono bizantyńskich uczonych i statystów, wytwarzających nowe środowisko bizan­tyńskiej idei politycznej, bizantyńskiej państwowości — tak przeciw­nej łacińskim pojęciom o państwie. Powstała w Niemczech bi­zantyńska szkoła polityczna i wybitne ognisko kulturalne, które nigdy już nie zagasło. Przyznać trzeba, że przedstawiało ono bez porównania wyższy szczebel cywilizacyjny, niż można było osią­gnąć przez związki z Rzymem; ale był to inny rodzaj cywi­lizacji.

 

Odtąd Niemcy są rozdzielone pomiędzy dwie cywilizacje, łacińską i bizantyńską. W samym środku Europy nastała dwois­tość cywilizacyjna. Wielka część Niemiec pozostała przy łaciństwie, ale w innej części potęga cywilizacji bizantyńskiej tak uro­sła, iż wytworzyła się nowa bizantyńska kultura, nowa odmiana bizantynizmu, mianowicie silna i wielostronna kultura bizantyńsko -niemiecka, która przetrwała wieki i kwitnie do dnia dzisiejszego. Historia zaś Niemiec przedstawia odtąd ustawiczne ście­ranie się pojęć bizantyńskich z łacińskimi.

 

Ponieważ nie ma syntezy między cywilizacjami, ponieważ nie można być cywilizowanym na dwa sposoby, więc Niemcy, zmierzające równocześnie w dwóch kierunkach rozbieżnych, dot­knięte były często całymi okresami bierności kulturalnej a ich cesarstwo odznaczyło się po niedługim czasie zupełną niemocą. Jaśniejsze okresy w dziejach Niemiec nastawały atoli natenczas, gdy jedna z tych cywilizacji zdołała drugą pognębić, kiedy ster państwa opanowany był przez ludzi oddanych stanowczo jednej cywilizacji, a stanowczych również przeciwników drugiej. Bywały okresy, kiedy ta lub owa cywilizacja traciła w Niemczech ży­wotność i wtedy Niemcy nabierały sił. Nigdy atoli żadna z tych cywilizacji nie została pognębiona aż tak, iżby nie mogła pod­nieść się z upadku i przystąpić na nowo do współzawodnictwa, dotychczas nieskończonego. Gdyby była możebną synteza bizantynizmu z latynizmem, w Niemczech byłaby musiała już dawno być dokonaną; a jednak obydwa obozy stoją wciąż i wciąż wal­czą ze zmiennym szczęściem.

 

Wpływy bizantyńskie owładnęły cesarstwo niemieckie szyb­ko. Otto III (983—1002) potępiany przez historyków niemieckich, był wyjątkiem, ale zaraz potem następcy jego mianowali i strą­cali papieży, zaprowadzili inwestyturę świecką, demoralizowali Kościół i poddawali go władzy świeckiej. Europie groziło nie­bezpieczeństwo, iż utraci powagę siły duchowej, od fizycznej niezawisłej, że zatraci się ideał supremacji ducha, ideał będący du­szą naszej cywilizacji i katolicyzmu.

 

Gdyby kierunek bizantyńsko-niemiecki zwyciężył był w Euro­pie, groziła zagłada cywilizacji łacińskiej, a chrześcijaństwo zeszłoby na zbiór liturgii, odprawianych pod protektoratem bizan­tyńskiego absolutyzmu, uznawanego za państwowość prawidłową. Nie brakło w Niemczech nigdy opozycji, ale za dynastii salickiej 1024—1125, osłabła ona wielce, i wszystkie okolicznoś­ci historyczne świadczą, że społeczeństwo niemieckie już nie by­łoby zdolne utrzymać prądu łacińskiego. Pomoc nadeszła z Fran­cji. Francja ma zasługę, iż zgnębiła na długo bizantynizm niemiecki, a zatem ocaliła cywilizację łacińską. W tym tkwi znacze­nie opactwa benedyktyńskiego w Cluny i tzw. reform kluniackich, na tym polega wielkość dzieła papieża Grzegorza VII (1073 —1085) i następnie całej długiej walki cesarstwa z papiestwem, toczonej w Niemczech i we Włoszech. Gdyby ta walka była za­kończona naprawdę, byłaby w Niemczech musiała zaniknąć jedna z walczących cywilizacji. Ale walka zakończyła się kompromi­sem (konkordat wormacki 1122).

 

Bizantyńska zasada, jako Kościół ma być narzędziem wła­dzy państwowej, nigdy w Niemczech nie wykorzeniona, wybuchła na nowo potężnie w protestantyzmie. Landeskirchen, któ­rych głową jest Landesfuerst, toć czysty bizantynizm. Ale poszło się jeszcze dalej: władza świecka ma decydować o wyznaniu miesz­kańców, a po wojnie 30-letniej obwieszcza się światu, że cuius regio, eius religio. To samo było już dawno w Bizancjum, gdzie cesarze urządzali sobory i nastawiali cały aparat państwowy na rzecz kierunku teologicznego, który wydawał się prawdziwym im, który im dogadzał.

 

Co najgorsza, że katolicyzm w Niemczech tracił samodziel­ność moralną i nie burzył się przeciw temu, żeby katoliccy wład­cy niemieccy używali go znów po swojemu, w odwrotnym kie­runku, za instrumentum status. Konsekwencją tego stanu umy­słów był józefinizm. W bizantynizm popadła też nauka niemiecka, a filozofia poszła na służbę prusactwu. Dopiero od drugiej po­łowy XIX wieku datuje się reakcja katolicka, powołująca na nowo do śmielszego żywota kulturę łacińsko-niemiecką.

 

Politycznie zwyciężał atoli coraz dobitniej bizantynizm, repre­zentowany przez państwo pruskie, zdobywające sobie przemocą przewagę, a popularne, bo spopularyzowano zasadę wszechmocy państwa, zasadę ujednostajniania i centralizowania, słowem zasa­dy bizantyńskie. O Prusiech można śmiało powiedzieć, jako orga­nizacja społeczna cierpiała tam na niedorozwój, a państwowa na przerost. Chorobę tę przyjęto z katedr filozofii, następnie z innych również, i ogół zaczął ją uważać właśnie za znak najlepszego zdrowia. Na tym punkcie rozchodzą się jednak dia­metralnie cywilizacja łacińska a bizantyńska.

 

Jest w dziejach Niemiec jeden jeszcze, a wielki przejaw przynależności do cywilizacji bizantyńskiej. Cywilizacja ta nie zna idei narodowej. Zakwitło też poczucie narodowe w Niemczech dzi­wnie późno, dopiero z początkiem XIX w. Najstarsza patriotyczna pieśń niemiecka pochodzi z r. 1812 (Moritza Arndta: Was ist des Deutschen Vaterland?). Lessing wyraził się w r. 1759 o miłości Ojczyzny, jako o nieznanej sobie „słabostce”, Herder uważał du­mę narodową za pyszałkowatość; Goethe nie rozróżnia uczucio­wo Niemców a Francuzów, tylko „kulturę i barbarzyństwo”; Schillera ideałem „nie należeć do żadnego narodu ni do żadnych czasów”; W. Humboldt i Stein chcieli niepodległość Niemiec oprzeć na gwarancji Rosji lub Anglii; dopiero J. G. Fichte jest naprawdę pierwszym patriotą niemieckim, a – rzecz znamienna – popadł od razu w uwielbienie własnego narodu, jako „nadziei ca­łego rodu ludzkiego”. Zlało się to niebawem w jedno koryto ze statolatrią filozofii niemieckiej, z ubóstwieniem Prus.

 

Kultura bizantyńsko-niemiecka stanowi najwyższy rozkwit bizantynizmu; cywilizacja ta stanęła w Niemczech na stopniu znacz­nie wyższym, niż za najlepszych swoich czasów w samymże Bi­zancjum. Prusactwo jest bizantynizmu arcydziełem. A kierunek ten zyskał nowe siły skutkiem pomyłek, popełnionych przez twórców traktatu wersalskiego – jak w ogóle od tego traktatu da­tuje się nowa a świetna epoka rozkwitu bizantynizmu. Tratując całe Niemcy, a nie zgniatając Prus, wykopali twórcy traktatu wersal­skiego dołki sami pod sobą, a z Prus uczynili obrońcę niemieckości — i oto cywilizacji łacińskiej pozostało w Niemczech niemal życie prywatne i to trzeba je chować w ukryciu wobec zwierz­chności państwowej. Na razie triumf bizantynizmu w Niemczech jeszcze większy, niż na Bałkanach i w Rumunii; a sięga zwycięsko nie tylko do Zagrzebia, lecz nawet aż po Lublanę.

 

Bądź co bądź co za potęga w bizantynizmie! Niemal pięć wieków minęło od upadku państwa bizantyńskiego (1453), a duch jego nie tylko ciągle żyje, lecz rozwija się i tworzy. Obecnie jest to cywilizacja niezmiernie twórcza, żywotna i gotowa do no­wych ekspansji.

 

Na Polskę nie oddziaływał bizantynizm z Bizancjum, lecz kultura bizantyńsko-niemiecka. Chrzest Mieszka I przypada na czas mocnej ekspansji bizantynizmu, ale Polska w przeciwień­stwie do Czech strząsnęła te wpływy, a oddała się w zupełności papiestwu i cywilizacji łacińskiej. W krajach czeskich zwalczają się te dwie cywilizacje zupełnie tak samo, jak w Niemczech, przez cały przebieg dziejów, przy czym główną ostoją cywilizacji łacińskiej były Morawy. Szczególnie zastanawiającym jest fakt, że nawet najsilniejsze rozpędy do niepodległości, nawet wojny z Niemcami, nie zrzucały jednak nalotu bizantyńskiego, przejawia­jącego się w niechęci do katolicyzmu. Historia czeska stanowi jak najtragiczniejszy splot nieporozumień, pomyłek, węzłów, które by dawały się rozplatać, a niepotrzebnie bywały przecinane.

 

O bizantynizmie niemieckim nic się nie wie, natomiast do­patrują się wszyscy bizantynizmu we wschodniej Słowiańszczyźnie, gdzie go niemal nie było. Przyjęła wprawdzie Ruś chrześcijaństwo z Bizancjum, ale długo wahały się jeszcze wpływy katolickie a bułgarskie i wpływy ze „świętej góry Afonu” (Athosu). Osta­tecznie odrzucono wpływy łacińskie, lecz bizantyńskie wyrugowane były nawet z Cerkwi nieuctwem i jest ich minimalnie. Na Cerkiew „Kijowa i wszystkiej Rusi” wpłynął może więcej nestorianizm, niż bizantynizm; przynajmniej potem Tatarzy nie rozróż­niali tych wyznań, a dostojnicy cerkiewni nie wyprowadzali chanów z błędu. Została tylko bizantyńska nienawiść do katolicyzmu, ale nawet formalne związki Cerkwi z patriarchatem carogrodzkim były luźne i wcale nie ciągłe. Wysunęły się natomiast wpływy cywilizacji turańskiej.

 

Pęd Atyli nie pozostawił w Europie żadnych śladów cywi­lizacyjnych, a Madziarzy przyjęli cywilizację bizantyńską, a nastę­pnie łacińską. Potem Turcy zawojowali kilka krajów Europy, podbili połowę Węgier, nam wydarli Podole, ale nie mieściły te podboje ekspansji zarazem cywilizacyjnej. Pozostał po dość długim panowaniu tureckim tylko turecki homo faber w tkani­nach i haftach; nie przylgnęło jednak nigdzie ani jedno pojęcie z ustroju życia zbiorowego.

 

Wpływy turańskie cywilizacyjne ograniczyły się do Słowiań­szczyzny wschodniej.

 

Graniczyła ona z ludnością turańsko-mongolską od północy, wschodu i południowego-wschodu. Zaraz w pierwotnych dziejach Nowogrodu W. znać wpływy z „Jugry wieloplemiennej”, a po­tem cała Ruś rostowska, zaleska, moskiewska wyrasta z osadni­ctwa na terenach Jugry, i dotychczas jeszcze nie wszystkie z tych plemion są zrusyfikowane. Były nawet religijne wpływy z Jugry na Ruś („wołchwy” itp).

 

Na południu panowanie Chazarów wniosło organizację sotniami. Następnie Pieczyngi i Połowcy wbijali się w Ruś nieraz daleko nawet ku północy, a nad południową pozyskali faktyczną hegemonię. Sprzęgli się z tą Rusią i Ruś z nimi. Rozstrzygali zwady Rurykowiczów, a książęta ruscy ubiegali się o księżniczki połowieckie, a za ich przykładem małżeństwa mieszane stały się rzeczą zwyczajną wśród warstwy wyższej. Pod tymi wpływami Ruś XII wieku dziczeje widocznie. I znać już pierwiastki jakiejś kultury mongolsko-słowiańskiej: zamiłowanie do niszczenia, pory­wanie kobiet i dzieci, ażeby nimi handlować itp. O bizantyń­skich wpływach głucho.

 

A gdy w r. 1224 Połowcy zagrożeni byli wyprawą Temudżina, twórcy uniwersalnego państwa Mongołów „niebieskich”, i próbowali najazd uprzedzić i wyruszali daleko na wschód na spotkanie Tatarów, Ruś południowa w obronie Połowców zapę­dziła się aż nad Kałkę. Rurykowicze sami Tatarów zacze­pili i sprowadzili na Ruś odwet, który zamienił się w hege­monię tatarskiego Kipczaku. Wpływy turańskie trwały tedy nie­przerwanie: Chazarzy, Pieczyngi, Połowcy, Tatarzy. A gdy już za Połowców poczynała się cywilizacyjna przynależność Rusi do turańszczyzny, pod zwierzchnictwem tatarskim dokonało się to w zupełności. Ruś zaś sama zacieśniała więzy swej niewoli, bo książęta współzawodniczyli o „jarłyk” hański, a wybieranie da­niny tatarskiej było znakomitym interesem. Polska i Litwa od­bierały chanom całe dzielnice ruskie, ale żaden kraj ruski sam jarzma z siebie nie zrzucił. Moskwa płaciła „wychod”, tj. ha­racz tatarski aż do roku 1492, a zrzucenie hegemonii „bisurmanów” nie jest związane z żadnym czynem wojennym: uwolniono się, bo orda Złota upadła. Jeszcze w r. 1503 wydał Iwan III w testamencie swym zarządzenie na wypadek, gdyby trzeba było uiścić zaległości haraczu.

 

Już Karamzin zwracał uwagę, jako Moskwa urosła pod opieką ordy. Potężniała na północy, a państwowość jej była ściśle turańska. Zapanował turański monizm prawny. Władca starał się mieć jak najwięcej osób w osobistej prywatnej od siebie zawisłości, jako tzw. „zakupy” i „zakładnie”, które urządzano także na tere­nach księstw sąsiednich. Nadawano w używalność „seła” książę­ce, poddając ludzi wojennych w osobistą zależność od księcia. Wreszcie Iwan Kaleta (1325—1341) udzielać zaczął drobniejszym książętom pożyczek pieniężnych na „zakładnie” praw książę­cych w ich księstwach. Nigdzie nie spotykamy się z jakimkol­wiek tytułem z p...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gbp.keep.pl