Feist Raymond E - Konklawe cieni 1 ...

image Indeks       image Finanse,       image Finanse(1),       image Filozofos,       image Fesenjan,       image Fenix,       

Odnośniki

Feist Raymond E - Konklawe cieni 1 -Szpon srebrnego jastrzębia, Feist Raymond

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Raymond E. Feist

 

Szpon Srebrnego Jastrzębia

 

Konklawe Cieni

Księga I

Dla Jamie Ann

za nauczenie mnie rzeczy,

o których nie wiedziałem,

że muszę się nauczyć.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Sierota

Śmierć stoi nade mną, szepcząc cicho

Nie wiem co wprost do mego ucha...

Walter Savage Landor

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zmiany

Czekał.

Chłopiec drżał i kulił się, przysuwając się jak najbliżej gasnącego żaru

skromnego ogniska.

Jego niebieskie oczy zapadły się i pociemniały od braku snu. Poruszał wolno

ustami, powtarzając

sobie słowa pieśni, której nauczył go ojciec. Święta melodia kaleczyła mu suche

usta i paliła

w gardle. Na ciemnych, prawie czarnych włosach chłopca osiadł kurz. Mimo chęci

pozostania

przytomnym w oczekiwaniu na wizję, trzy razy poddał się zmęczeniu i zasnął z

głową w pyle.

Wyraźne kości policzkowe w jego szczupłej twarzy wydawały się teraz jeszcze

ostrzejsze. Stracił

mocno na wadze, zmizerniał i zbladł. Nosił na sobie tylko przepaskę biodrową,

ubiór

charakterystyczny dla poszukiwaczy wizji. Już po pierwszej nocy zatęsknił bardzo

za swą

skórzaną tuniką i spodniami, mocnymi butami i ciemnozielonym płaszczem.

Ponad nim ciemne niebo powoli stawało się jaśniejsze. Nadchodził świt i gwiazdy

zaczęły

znikać z nieboskłonu. Powietrze wydawało się nieruchome, tak jakby czekało na

pierwsze

westchnienie, na pierwszy ruch nowego dnia. Taka cisza była dość niezwykła,

jednocześnie

fascynowała i wytrącała z równowagi. Chłopiec wstrzymał na chwilę oddech,

wsłuchując się

w otaczający go świat. A potem dotknął go lekki podmuch, najdelikatniejszy

powiew nocnego

westchnienia i on sam odetchnął pełną piersią.

Kiedy zobaczył jaśniejszą smugę na wschodnim niebie, wyciągnął rękę i wziął

tykwę.

Pociągnął niewielki łyk wody, oszczędzając tak wiele płynu na później, jak to

tylko było

możliwe. Nie wolno mu było pić więcej, dopóki nie doświadczy wizji. Wtedy mógł

ruszyć dalej

i napić się do woli ze strumienia, który kilkaset metrów niżej przecinał szlak

prowadzący do

domu chłopca.

Przez dwa dni siedział pod szczytem Shatana Higo, w miejscu, gdzie miał stać się

mężczyzną, i czekał na wizję. Tuż przed oczekiwaniem brał udział w

przygotowaniach. Pił tylko

napary z ziół i wodę, jadł tradycyjne potrawy wojowników, czyli suszone mięso,

suchary

i popijał płynem z gorzkich ziół. A potem przez pół dnia wspinał się pylistą

ścieżynką, wijącą się

na wschodnim stoku świętej góry, aż do małego zagłębienia położonego zaledwie

kilka metrów

poniżej wierzchołka Shatana Higo. W miejscu tym nie zmieściłoby się więcej niż

pół tuzina

mężczyzn, ale chłopcu wydało się rozległe i puste, kiedy je po raz pierwszy

ujrzał w trzecim dniu

ceremonii. Dzieciństwo, które spędził w ogromnym domu, w otoczeniu wielu

krewnych, nie

przygotowało go na taką izolację. Po raz pierwszy w całym swoim życiu pozostał

sam, bez

towarzyszy, na dłużej niż kilka godzin.

Tak jak to było w zwyczaju pomiędzy Orosinimi, chłopiec rozpoczął swój rytuał

wejścia

w wiek męski na trzeci dzień przed Świętem Przesilenia Letniego, które

mieszkańcy nizin

nazywali Banapis. Chłopiec miał powitać nowy rok i spędzić koniec swego

dziecięcego życia na

rozważaniu tradycji swojej rodziny, plemienia i narodu oraz na poszukiwaniu

mądrości swoich

przodków. Miał czas na drugie medytacje i wejrzenie w siebie, aby odnaleźć

właściwe miejsce

we wszechświecie i odgadnąć, jakie zadanie wyznaczyli mu bogowie. Gdyby wszystko

działo się

tak, jak zwykle, powinien połączyć się ze swoją rodziną i całym klanem w wieczór

Święta

Przesilenia Letniego.

Jako dziecko chłopca nazywano Kieli. Było to zdrobnienie od Kielianapuna, nazwy

rudej

wiewiórki, sprytnego i zwinnego zwierzątka zamieszkującego lasy jego rodzinnych

stron. Kiedy

jednemu z Orosinich udało się dostrzec wiewiórkę, zwykle doskonale ukrytą w

gąszczu, uznawał

to za szczęśliwy omen. A Kieli był uznawany za szczęśliwe dziecko.

Chłopiec trząsł się teraz niekontrolowanie, gdyż mizerne zasoby tkanki

tłuszczowej nie

chroniły go wcale przed nocnym chłodem. Nawet w środku lata na szczytach gór

Orosinich po

zachodzie słońca robiło się bardzo chłodno.

Kieli czekał na wizję. Zobaczył, jak na wschodzie rozjaśnia się niebo; wolno

zmieniało

barwę z szarej na bladobłękitną, a potem na lekko różową. Zbliżał się wschód

słońca. Chłopiec

ujrzał, jak szczyty odległych gór oblewa złota poświata i tarcza słoneczna

wyłania się zza

horyzontu, przynosząc mu kolejny dzień samotności. Odwrócił oczy, kiedy słońce

wyszło zza

gór, gdyż światło oślepiało go. Powoli przestawał drżeć. Słońce nareszcie

podniosło się na tyle

wysoko, że ogrzało chłodne powietrze. Czekał, na początku w gotowości, a potem

bez nadziei,

zmęczony i głodny.

Każdy chłopiec Orosini przystępował do tego rytuału w dzień przesilenia

letniego, w czasie

bliskim rocznicy swoich urodzin, w jednym z wielu świętych miejsc rozsianych po

kraju. Przez

lata nieprzeliczone rzesze chłopców wspinały się na niedostępne szczyty i

wracały jako

mężczyźni.

Poczuł chwilową zazdrość, kiedy pomyślał, że dziewczęta w jego wieku pozostały w

wiosce,

w okrągłym domu z kobietami, jedząc i plotkując, śpiewając i modląc się.

Dziewczynki jakoś

zdobywały swe dorosłe imiona bez głodowania i trudów będących udziałem chłopców.

Kieli

pozwolił, aby to uczucie przeminęło. Rozważanie spraw, nad którymi nie mamy

kontroli, jest

stratą czasu, tak powiedziałby jego dziadek.

Pomyślał o swoim dziadku, Śmiechu W Jego Oczach, który jako ostatni przemówił do

niego,

kiedy chłopiec wyruszał na samotny szlak z doliny, gdzie mieszkali ludzie jego

plemienia, na

wysokie górskie szczyty. Stary człowiek uśmiechał się jak zawsze. Kieli z trudem

przypominał

sobie chwile, kiedy na twarzy jego dziadka nie gościł uśmiech. Twarz starca

przypominała

brązową skórę, ogorzałą po osiemdziesięciu latach wystawiania na górskie wiatry.

Tatuaż klanu

na lewym policzku ciągle jednak pozostał czarny, mimo czasu spędzonego na

słońcu. Mądre

oczy dziadka i wyraźne kości policzkowe komponowały się doskonale ze

stalowoszarymi,

prostymi włosami, opadającymi mu na ramiona. Kieli przypominał swego dziadka

nawet bardziej

niż ojca. Obaj mieli oliwkową skórę, która w lecie stawała się brązowa i nigdy

nie czerwieniała

na słońcu. W młodości włosy starca także były koloru kruczego skrzydła. Wszyscy

mówili, że

pokolenia temu w rodzinie Kieliego musiał pojawić się jakiś cudzoziemiec, gdyż

Orosini

posiadali raczej jasną karnację i nawet brązowe włosy były czymś niezwyczajnym.

Dziadek Kieliego wyszeptał do niego:

– Kiedy tykwa jest pusta, w dzień Przesilenia Letniego, pamiętaj o jednym:

jeżeli bogowie

nie nadali ci jeszcze imienia, to oznacza, że możesz wybrać je sobie sam.

A potem przywódca klanu uścisnął go, jakby w zabawie, ale jednak mocno, i pchnął

na

ścieżkę. Inni mężczyźni z wioski Kulaam patrzyli, jak idzie, uśmiechając się

albo śmiejąc

otwarcie, gdyż oczekiwali już święta, a czas nadawania imion był czasem radości.

Kieli zapamiętał słowa swego dziadka i zastanawiał się, czy właściwie

którykolwiek chłopiec

posiada imię nadane mu przez bogów. Sprawdził, ile jeszcze płynu pozostało w

tykwie i ocenił,

że skończy się około południa. Wiedział, że znajdzie wodę w strumyku w połowie

drogi do

wioski. To oznaczało, że musi opuścić miejsce na górze, kiedy słońce będzie w

zenicie.

Siedział cicho przez chwilę, myśli o rodzinnej wiosce przemykały mu przez głowę

niczym

rozbryzgi piany z wodospadu na rzece płynącej za długim domem. Może gdy uwolni

umysł,

może jeżeli nie będzie starał się tak mocno doświadczyć wizji, wtedy ona

przyjdzie do niego.

Chciał już wracać do wioski; tęsknił za rodziną. Jego ojciec, Wołanie O Świcie,

był dla chłopca

wzorem – silny, przyjacielski, dobry, wesoły; nie znał lęku w bitwie i darzył

swe dzieci

łagodnym uczuciem. Chłopiec tęsknił za matką, Szeptem Nocnego Wiatru, i za

młodszą siostrą,

Milianą, ale najbardziej za starszym bratem, Dłonią Słońca, który powrócił ze

swojej wyprawy

po wizję zaledwie dwa lata wcześniej. Chłopak skórę miał spaloną na czerwono

promieniami

słońca i tylko na klatce piersiowej biało odcinał się kształt ręki, która

spoczywała tam przez cały

dzień. Ich dziadek żartował sobie, że Dłoń nie był pierwszym chłopcem, który

doświadczył wizji

podczas snu. Dłoń zawsze dobrze traktował swego młodszego braciszka i

siostrzyczkę. Zajmował

się nimi, kiedy matka musiała wyjść w pole, pokazywał im miejsca, gdzie

najszybciej dojrzewają

jagody. Wspomnienia owoców rozgniecionych z miodem i podawanych z ciepłym

chlebem

sprawiły, że chłopcu pociekła ślina.

Święto będzie bardzo radosne, a myśli o jedzeniu, które czekało na niego w

wiosce, skręciły

głodem żołądek Kieliego. Będzie mógł siedzieć w długim domu wraz z mężczyznami,

a nie jak

do tej pory w domu okrągłym z matką i innymi kobietami i dziećmi. Poczuł lekki

ból straty,

kiedy o tym pomyślał. Śpiew kobiet podczas codziennych obowiązków, ich śmiech,

przekomarzania i ploteczki były częścią jego życia, odkąd pamiętał. Ale także

patrzył z dumą

w przyszłość, w której będzie mógł zasiąść z mężczyznami klanu przy jednym

stole.

Przez jego ciało przebiegł silny dreszcz, a potem Kieli westchnął i rozluźnił

się, czując na

skórze ciepłe promienie słońca. Pozwolił napiętym mięśniom nieco odpocząć i

uklęknął, aby

zająć się ogniskiem. Położył kilka nowych polan na żarzących się węglach i

podmuchał na nie

lekko. W kilka minut ogień rozpalił się na nowo. Niedługo, kiedy już górskie

powietrze ogrzeje

się dostatecznie, pozwoli płomieniom opaść. Teraz jednakże był wdzięczny za

ciepło, jakie dawał

mu ogień.

Usiadł, opierając się plecami o kamienie, które powoli rozgrzewały się w

promieniach

wschodzącego słońca, pomimo utrzymującego się w powietrzu chłodu, i upił kolejny

łyk wody.

Westchnął ciężko i spojrzał na niebo. Dlaczego nie miał żadnej wizji? Dlaczego

nie otrzymał

żadnej wiadomości od bogów, którzy nadają imiona mężczyznom?

Jego imię będzie kluczem do na ‘ha ‘tah, sekretnej natury istnienia, tej części

jego

osobowości, którą zna tylko on i bogowie. Inni ludzie poznają jego imię, gdyż

wyjawi im je

z dumą, ale nikomu nie wyjawi sekretnej natury wizji ani tego, co imię oznacza

naprawdę. Nie

zdradzi, jakie miejsce bogowie przeznaczyli mu we wszechświecie, jakie otrzymał

od nich

zadanie i jakie jest jego przeznaczenie. Jego dziadek powiedział mu raz, że

niewielu mężczyzn

właściwie rozumie swoje na ‘ha ‘tah, chociaż wielu tak się właśnie wydaje.

Czasami, mówił

starzec, przesłanie jest proste: bądź dobrym mężem i ojcem, czyń dobro w swojej

wiosce,

wspomagaj kraj i plemię, bądź wzorem do naśladowania, gdyż z twego nasienia

narodzi się

wybraniec, na ‘rif, który dokona wielkich czynów po twojej śmierci.

Kieli wiedział, co jego dziadek powiedziałby w tej właśnie chwili. Stwierdziłby,

że chłopiec

zanadto się martwi i po prostu powinien odłożyć troski na bok i pozwolić bogom

przekazać

swoją wolę. Kieli wiedział, że ojciec powiedziałby dokładnie to samo, dodając od

siebie parę

słów o tym, że ten, który pragnie polować i zasiadać w długim domu albo być

dobrym mężem,

najpierw musi się nauczyć cierpliwości i uważnego słuchania.

Zamknął oczy i wsłuchał się w poszum wiatru przemykającego górskimi szczytami.

Słyszał

lekki szum, kiedy wicher poruszał delikatnie gałązkami cedrów i sosen. Czasami

wiatr był

okrutnym towarzyszem; przedostawał się przez najgrubsze futra i kaleczył ciało

jak zimne,

bezlitosne szpony. Ale potrafił także przynieść ze sobą ukojenie, chłodząc

nieznośnie gorące

letnie powietrze. Jego ojciec opowiedział chłopcu o głosach wiatru i o tym, jak

nauczyć się je

rozumieć, tak jak orły i sokoły budujące gniazda pomiędzy niedostępnymi

krawędziami

szczytów. Kieli podniósł gwałtownie głowę, słysząc, jak poranne powietrze

przecina głośny pisk.

Zobaczył srebrnego jastrzębia, który właśnie upolował królika nie dalej niż

dwanaście metrów od

ogniska chłopca. Ptak należał do najrzadszego gatunku, występującego tylko w

wysokich górach.

Miał szare pióra, cętkowane czarno w okolicy szyi i barków, ale połyskliwe

upierzenie sprawiało,

że jastrząb wyglądał jak srebrny, kiedy unosił się na tle czystego nieba. Ptak

spadł na

przerażonego królika i jednym uderzeniem skrzydeł porwał swoją ofiarę w

powietrze. Jak kotek

niesiony przez matkę, królik zwisał bezwładnie ze szponów jastrzębia, niejako

poddając się

losowi. Kieli wiedział, że zwierzątko jest w szoku. Natura oszczędziła mu bólu i

strachu,

przytępiając jego zmysły. Chłopiec widział kiedyś jelenia leżącego bez ruchu na

ziemi

w oczekiwaniu na myśliwego, który nożem skróci jego cierpienia spowodowane

niecelnie

wypuszczoną strzałą.

Daleko zobaczył inne ptaki, leniwie unoszące się w porannym blasku; łapały

unoszące się

z nagrzanych przez słońce kamieni ciepłe powietrze, które pozwalało im szybować

w poszukiwaniu zdobyczy. Wiedział, że to myszołowy. Ich potężne skrzydła

pozwalały im na

szybowanie na prądach ciepłego powietrza, podczas gdy oczy ptaków wypatrywały w

dole

umierających i martwych zwierząt. Na ziemi były brzydkie i niezgrabne, wyrywając

sobie

nawzajem strzępy padliny, ale w locie wyglądały pięknie i majestatycznie.

Na południu zobaczył balansującą kanię o czarnym ogonie. Ogon kierowała w dół i

uderzała

kilkakrotnie skrzydłami, a potem pozwalała ciału opaść kilka metrów. Opadała i

unosiła się nad

miejscem, gdzie znajdowała się jej potencjalna ofiara. Nagle z zadziwiającą

zwinnością rzuciła

się w dół szponami naprzód i z precyzją graniczącą z nadnaturalnymi zdolnościami

uderzyła

w ziemię ciasnym łukiem. Wzniosła się z powrotem w powietrze w ułamku sekundy,

ściskając

w pazurach piszczącą mysz.

Z daleka dotarły do niego odgłosy lasu. Dźwięki dnia i nocy różniły się od

siebie. Teraz

dzienni mieszkańcy puszczy zaczynali podkreślać swoją obecność, podczas gdy ich

nocni

sąsiedzi szukali kryjówek, aby przespać słoneczne godziny Dzięcioł hałaśliwie

poszukiwał

robaków w korze sąsiedniego drzewa Kieli poznawał po sekwencjach następujących

po sobie

stuknięć, że szukający śniadania ptak należy do gatunku dużych dzięciołów

noszących na

główkach charakterystyczne czerwone czapeczki Ptak uderzał w drzewo wolno,

głośno

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gbp.keep.pl