Feehan Christine - Mroczna seria 9- ...

image Indeks       image Finanse,       image Finanse(1),       image Filozofos,       image Fesenjan,       image Fenix,       

Odnośniki

Feehan Christine - Mroczna seria 9- Mroczny obrońca oficj…, Book

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Feehan Christine
Mroczna seria 09
Mroczny
obrońca
2
Prolog
Lucjan
Wołoszczyzna, rok 1400
Wioska była zdecydowanie za mała, żeby oprzeć się błyskawicznie nadciągającej
armii. Nic nie mogło spowolnić pochodu osmańskich Turków. Niszczyli wszystko na
swej drodze, wszystkich okrutnie mordowali. Ciała wbijali na pale z surowego drewna
i zostawiali padlinożercom, by dokończyły dzieła. Krew lała się strumieniami. Nie
oszczędzano nikogo, nawet najmłodszych dzieci ani najstarszych starców. Najeźdźcy
palili, torturowali, okaleczali, zostawiając za sobą tylko szczury, ogień i śmierć.
We wsi panowała przedziwna cisza; nawet dziecko nie ośmieliło się zapłakać. Ludzie
spoglądali po sobie z rozpaczą i beznadzieją. Nikt nie przyjdzie im z pomocą, nie było
sposobu, by powstrzymać masakrę. Wobec potwornego wroga ugną się tak jak wszyscy
przed nimi. Byli zbyt nieliczni, a do walki z nadciągającymi hordami mieli zaledwie
broń wieśniaków. Byli bezsilni.
I nagle dwóch wojowników wyłoniło się z nocnej mgły. Poruszali się, jakby stanowili
jedno - jedna myśl, jeden krok. W ich gestach znać było pewien szczególny zwierzęcy
wdzięk. Sunęli płynnie, miękko w absolutnej ciszy. Obaj wysocy, o szerokich barach, z
długimi, opadającymi na ramiona włosami i oczami, z których wyzierała śmierć.
Niektórzy twierdzili, że w głębi tych lodowatych czarnych oczu można dostrzec
czerwone ognie piekieł.
Dorośli mężczyźni usuwali im się z drogi, kobiety chowały się w cień. Wojownicy nie
patrzyli w lewo ani w prawo, a mimo to widzieli wszystko. Moc przywarła do nich
niby druga skóra. Zatrzymali się i stali nieruchomo niczym okoliczne góry, gdy
kawałek ponad rozrzuconymi po wsi chatami dołączył do nich przedstawiciel
starszyzny. Stąd mogli spoglądać na opustoszałą łąkę, która dzieliła ich od lasu.
- Jakie nowiny? - spytał starszy. - Z każdej strony napływają wieści o rzeziach. Teraz
nasza kolej. I nic nie może powstrzymać tej powodzi śmierci. Nie mamy dokąd iść,
Lucjanie. Nie mamy gdzie ukryć naszych rodzin. Będziemy walczyć, ale pokonają nas
tak jak innych.
- Spieszyliśmy się, Starcze, bo tej nocy jesteśmy potrzebni gdzie indziej. Krążą słuchy,
że poległ nasz Książę. Musimy wracać do swoich. Zawsze byłeś dobrym i życzliwym
człowiekiem. Zanim odejdziemy, zrobimy z Gabrielem co w naszej mocy, żeby wam
pomóc. Wrogowie mogą się okazać niezwykle zabobonni.
Ton głosu Lucjana był czysty, miękki niczym aksamit. Ktokolwiek go usłyszał, nie
umiał oprzeć się jego mocy. Każdy chciał tylko słuchać go wciąż i wciąż. Sam ten głos
potrafił czarować, uwodzić, a nawet zabić.
- Idźcie z Bogiem - szepnął wioskowy starszy w podzięce. Mężczyźni ruszyli. Idealnie
zgrani, płynnie, cicho. Gdy tylko znaleźli się poza zasięgiem wzroku wieśniaków, w
jednej chwili bez słowa zamienili się w sowy. Uderzając mocno skrzydłami, zaczęli
zataczać kręgi ponad linią lasu. Wypatrywali uśpionej armii. Kilka kilometrów dalej
ziemię setkami pokrywali śpiący mężczyźni.
3
Nisko przy ziemi nadciągnęła biała gęsta mgła. Ucichł wiatr, więc zbita mogła
utrzymywać się w jednym miejscu. Obie sowy bez ostrzeżenia spadły bezszelestnie z
nieba, z ostrymi niczym brzytwa pazurami wymierzonymi prosto w oczy
wartowników. Wydawało się, że ptaki są wszędzie. Ich działania były tak precyzyjnie
zgrane, że dopadły ofiar, zanim ktokolwiek zdążył przyjść strażnikom z pomocą.
Głuchą ciszę wypełniły okrzyki bólu i przerażenia. W gęstej mgle żołnierze zerwali się i
chwytali broń. Szukali wroga, a zobaczyli tylko puste oczodoły i krew spływającą po
twarzach biegnących na oślep wartowników.
W samym sercu masy żołnierzy dał się słyszeć trzask, a potem kolejny. I tak trzask za
trzaskiem dwa szeregi mężczyzn osunęły się na ziemię z przetrąconymi karkami. Tak
jakby ukryci w gęstej mgle niewidzialni wrogowie przesuwali się od jednego do
drugiego, skręcając karki gołymi rękami. Zapanował chaos. Ludzie z krzykiem zaczęli
uciekać w stronę pobliskiego lasu. Ale wtedy znikąd pojawiły się wilki. Potężnymi
szczękami chwytały umykających żołnierzy. Jakby na komendę mężczyźni zaczęli
padać na własne włócznie. Inni, nie mogąc się powstrzymać, nadziewali na nie swoich
towarzyszy. Nie potrafili zwalczyć przymusu, choćby nie wiadomo jak się starali. Na
ludzi padł blady strach. Krew i śmierć były wszędzie. Głosy w głowach żołnierzy, głosy
w samym powietrzu szeptały o klęsce i śmierci. Ziemia nasiąkła krwią. Noc nie chciała
się skończyć. Aż wreszcie nie było miejsca, gdzie można by się skryć przed
niewidzialnym terrorem, widmem śmierci i dzikimi bestiami, które przybyły pokonać
turecką armię.
Rankiem, kiedy mieszkańcy Walachii wyszli, by walczyć, znaleźli już tylko trupy.
Lucjan
Karpaty, rok 1400
Powietrze cuchnęło śmiercią i zniszczeniem. Wszędzie wokół dymiły resztki ludzkich
wiosek. Starożytni Karpatianie na próżno próbowali uratować swych sąsiadów - wróg
uderzył w chwili, gdy słońce stało w zenicie. W tych godzinach starożytni byli
bezbronni, a ich moc najsłabsza. Dlatego wielu Karpatian poniosło śmierć razem z
ludźmi - mężczyźni, kobiety i dzieci pospołu. Tylko tym, którzy byli daleko, udało się
uniknąć miażdżącego ciosu.
Julian - miody i silny, ale zaledwie chłopiec - widział, co się wydarzyło, i w jego oczach
zagościł smutek. Tak niewielu jego pobratymców przetrwało. I jeszcze ich Książę
Vladimir Dubrinsky poniósł śmierć razem ze swoją życiową partnerką Saranthą.
Prawdziwa katastrofa, cios, po którym ich gatunek mógł się już nigdy nie podźwignąć.
Julian stał wysoki, wyprostowany, z długimi jasnymi włosami spływającymi na
ramiona. Za plecami chłopca pojawił się Dimitri.
- Co ty tutaj robisz? Wiesz, że jest niebezpiecznie. Tylu ludzi chciałoby nas zgładzić.
Kazano nam się trzymać razem. - Choć sam młody, w opiekuńczym odruchu przysunął
się do młodszego chłopca.
4
- Potrafię o siebie zadbać - oznajmił stanowczo Julian. - A ty co tu robisz? - Złapał za
ramię Dimitriego. - Jestem pewien, że to oni. Lucjan i Gabriel. To byli oni. - W jego
głosie słychać było podziw.
- Niemożliwe - szepnął Dimitri.
Rozejrzał się dookoła podniecony i przestraszony zarazem. Nikt - nawet dorośli - nie
wypowiadał imienia bliźniaczych łowców na głos. Lucjan i Gabriel. Byli legendą,
mitem, nie rzeczywistością.
- Mówię ci. Wiedziałem, że się zjawią, jak tylko usłyszą, że Książę nie żyje. Nie mogło
być inaczej. Na pewno przyszli się zobaczyć z Michaiłem i Gregorim.
Starszy chłopiec gwałtownie wciągnął powietrze.
- To Gregori też tu jest? - Ruszył za Julianem przez gęsty las. - Przyłapie nas na
szpiegowaniu. On wie wszystko.
Blondyn wzruszył ramionami, usta wykrzywił mu łobuzerski uśmiech.
- Chcę przyjrzeć się im z bliska, Dimitri. Nie boję się Gregoriego.
- A powinieneś. Poza tym słyszałem, że Lucjan i Gabriel to tak naprawdę nieumarli.
Julian wybuchnął śmiechem.
- Kto ci to powiedział?
- Słyszałem, jak rozmawiało o tym dwóch naszych. Mówili, że nikt nie byłby w stanie
przetrwać tak długo jak oni, polując i zabijając. I się nie zamienić.
- Ludzie prowadzą wojnę, a przy okazji giną nasi. Nawet Książę. Wampiry są wszędzie.
Wszyscy zabijają wszystkich. Nie sądzę, żebyśmy musieli martwić się o Gabriela i
Lucjana. Gdyby naprawdę byli wampirami, my wszyscy bylibyśmy już martwi. Nikt,
nawet Gregori, nie potrafiłby ich pokonać - powiedział Julian. - Są tak potężni, że nikt
nie dałby rady ich zabić. I zawsze byli lojalni wobec Księcia. Zawsze.
- Książę nie żyje. Wcale nie muszą być lojalni wobec jego następcy Michaiła. - Dimitri
najwyraźniej powtarzał za dorosłymi.
Julian ze złością pokręcił głową. Wciąż szedł przed siebie, teraz jednak w absolutnej
ciszy. Powoli przedzierał się przez gęstwinę, póki nie zobaczył domostwa. W oddali
dało się słyszeć wycie wilka - wysoką, samotną nutę. Odpowiedział mu drugi głos,
potem trzeci. Oba dużo bliżej. Julian i Dimitri zmienili kształt. Żaden nie zamierzał
stracić okazji, by ujrzeć legendarnych myśliwych. Lucjan i Gabriel byli największymi
łowcami wampirów w historii ich ludu. Wszyscy wiedzieli, że są niepokonani. Ich
przybycie poprzedzała wieść o tym, że we dwóch pokonali w nocy całą armię
najeźdźców. Nikt nie wiedział, ilu dokładnie wrogów zabili w ciągu ostatnich kilku
stuleci, lecz ich liczba była olbrzymia.
Pod postacią małego świstaka Julian zbliżył się do domostwa. Podszedł do ganku,
czujnym wzrokiem spoglądając na cztery sowy. Aż w końcu ich usłyszał. Szum głosów
czterech mężczyzn dobiegający z wnętrza domu. Choć młody, Julian miał
niewiarygodny słuch Karpatianina. Posłużył się nim teraz, żeby usłyszeć wszystko, co
do słowa. W tym domu było czterech największych żyjących Karpatian i nie zamierzał
przegapić tego wydarzenia. Ledwie zdawał sobie sprawę z tego, że dołączył do niego
Dimitri.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gbp.keep.pl