Odnośniki
- Indeks
- Ferrarin - Hegel and Aristotle, Theology, philosophy and the history of ideas
- Ferrari jedzie do szuflady, ciekawostki
- Ferrari 5000(1), Acer(1)
- Ferrari 3200(1), Acer(1)
- Ferrari 4000(1), Acer(1)
- Fielding Liz Nagroda druhny, Harlequiny nowe rozne(Blueberry)
- Fielding Liz - Czerwone szpilki(1), Harlequin i inne
- Ferrari Virtual Race opis, Ferrari Virtual Race
- Fielding Liz - Szalona miłość(1), romanse do czytania
- Fern Michaels - Królowa Vegas, Romanse(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oprawy.xlx.pl
|
Ferrarella Marie - Mążczyzna prawie idealny, Harlequin Gorący Romans, gorący romans
[ Pobierz całość w formacie PDF ] MARIE FERRARELLA MĘŻCZYZNA PRAWIE IDEALNY 1 ROZDZIAŁ PIERWSZY Rick Masters nie miał zwyczaju rozbijać się samochodem dla zabawy. A już z pewnością nie późnym wieczorem. Nie mógł narzekać na nadmiar wolnego czasu. Na biurku w gabinecie czekały stosy sprawozdań do przeczytania i dokumentów do podpisania. Ponadto w tej chwili przyszły los setek pracowników Masters Enterprises zależał od jego decyzji, gdyż postanowiono przenieść główną siedzibę firmy do Kalifornii. Nie był to odpowiedni czas, żeby włóczyć się bez celu opustoszałymi ulicami. No, może niezupełnie bez celu. Już godzinę temu Rick przestał się oszukiwać i sprawdził w książce telefonicznej jej adres. Świetnie wiedział, dokąd jedzie. Więc ona wciąż tu mieszka. W tym starym domu. Tym, o którym nadal śnił, kiedy nocą nie mógł zaznać spokoju. Może to błąd, może nie powinien tu wracać. Ale od dziecka nie lubił się poddawać i zawsze szukał odpowiedzi na pytania, które mu się nasuwały. Spostrzegł, że za szybko wjechał na skrzyżowanie. Powinien być ostrożniejszy i nie dać się ponieść emocjom. Już raz mu się to zdarzyło. Chyba milion lat temu. A może to było wczoraj? Jadąc, przyglądał się cichym, uśpionym ulicom miasta, w którym dorastał. Dziwnie się czuł, kiedy znalazł się tu po latach. I dziwne mu się zdawało, że ona nadal mieszka w Bedford. Po wyjeździe stąd nigdy o nią nie pytał, chociaż był ciekaw, jak ułożyło się jej życie. Zycie bez niego. Jak to mówią, co z oczu, to z serca. Gdy skręcił na następnym skrzyżowaniu, zobaczył centrum handlowe. Wyrosło w miejscu, gdzie kiedyś był gaj pomarańczowy. Bedford bardzo się zmieniło w ciągu tych ostatnich ośmiu lat. Nic dziwnego. On sam także dorósł. Czy rzeczywiście? Chociaż osiągnął sukces i był wiceprezesem Masters Enterprises, czasami trudno było mu w to uwierzyć. Często nadal czuł się jak młody chłopak, zakochany po uszy w nieodpowiedniej dziewczynie. Tylko że wtedy nie uważał jej za nieodpowiednią. Ale od tego czasu wiele się nauczył. Przede wszystkim, jak kierować firmą ojca. Doszedł do tego stanowiska nie dlatego, że był synem szefa, ale dlatego, że na nie zasłużył. Gdyby było inaczej, w żadnym wypadku nie mógłby przejąć tych obowiązków po zawale, jaki przebył jesienią jego ojciec. To przejście od zarządzania przedsiębiorstwem z ojca na syna, które 2 dokonało się w ciągu sześciu ubiegłych miesięcy, odbyło się wyjątkowo gładko. I nikt się temu nie dziwił. Rick dosłownie żył swoją pracą. Nic innego dla niego nie istniało od czasu, kiedy zawiodła go ostatnia osoba na świecie, po której mógłby się tego spodziewać. W pełni zasłużył na to, co się stało, gdyż powodował się sercem, a nie rozumem. Uczynił tak po raz pierwszy i ostami. Nie zważał na ostrzeżenia rodziców, którzy uprzedzali go, że ktoś, kto zajmuje taką pozycję jak on, powinien wyjątkowo ostrożnie dobierać sobie przyjaciół i kobiety, z którymi pragnąłby się związać. Cóż, dostał dobrą nauczkę od życia. Takie bolesne nauczki zostają na zawsze w pamięci. Więc po co tutaj przyjechał, do jej dzielnicy, po co zapuszcza się w kręte uliczki i nieuchronnie zmierza w stronę jej domu? Doprawdy, sam nie wiedział. Mimo to nie zawrócił. Nigdy nie miał skłonności do samobiczowania. Podchodził do życia filozoficznie. Różne rzeczy się zdarzają. Trzeba je przeżyć i ruszać dalej. I tak Rick postępował. Przejechał przez cały kraj, aż do Atlanty w Georgii, gdzie jeszcze miesiąc temu mieściła się główna siedziba firmy jego ojca. Z Georgii pochodził dziadek Ricka. Jednak w ubiegłym roku zaistniały pewne okoliczności, za których sprawą ta sytuacja wymagała zmiany. Howard Ma- sters, który po zawale wrócił już prawie zupełnie do zdrowia, wyraził życzenie, aby zarząd firmy przenieść do południowej Kalifornii, gdzie dotychczas mieszkał i skąd, po powrocie do domu, miałby bliżej do biura. Nadal bowiem chciał zarządzać firmą, którą niegdyś założył jego pradziadek. Rick nie miał mu tego za złe. Ojciec pragnął jak najdłużej dzierżyć ster firmy i mieć poczucie, że jest jeszcze w pełni sił. Trudno mu się dziwić. Mimo to początkowo Rick był temu projektowi przeciwny. Dopiero po jakimś czasie zdecydował się podjąć wyzwanie. Ostatecznie tyle lat upłynęło od czasu, kiedy kochał się w Joannie. Tymczasem zmądrzał i wiedział, że na miłości nie można budować życia. Wystarczy przywołać przykład jego rodziców, osób świetnie znanych w eleganckim towarzystwie, prezentujących się idealnie w gazetach, na fotografiach, wszędzie, tylko nie w prawdziwym życiu. Miłość, owa nieokiełznana, tajemnicza siła, która niegdyś, jak sądził, zawładnęła jego duszą, to nic więcej jak tylko temat romantycznych piosenek. Nie ma dla niej miejsca w realnym świecie, a on jest częścią tego 3 realnego świata. To, co robi, a nawet to, czego nie robi, ma wpływ na życie tysięcy ludzi. Nielekkie to brzemię. A teraz powinien już zawrócić. Zrobiło się późno i najwyższy czas wziąć się do roboty. Ten kwietniowy późny wieczór był bezchmurny i niezwykle ciepły, nawet jak na południową Kalifornię. Rick otworzył okna swojego mustanga z 1964 roku, samochodu o pięknej, klasycznej sylwetce, i z przyjemnością wdychał wonne, świeże powietrze. Ojciec usilnie go namawiał, żeby kupił sobie wóz bardziej odpowiedni do swego wysokiego stanowiska, więc Rick podróżował do pracy mercedesem, ale nie rozstał się z mustangiem, z którym wiązały się wspomnienia jeszcze z czasów, gdy jeździł nim razem z Joanną. Domy przy ulicy, na którą teraz wjechał i która pięła się łagodnie na wzgórze, stały po jednej stronie i miały widok na ogródki, przesłaniające domy po drugiej stronie. Jeszcze jedna przecznica, i ukaże się jej dom. Rick zmarszczył nos, czując jakiś ostry, gryzący zapach. Zapach dymu. Ktoś pewnie rozpalił pod kominkiem, mimo że noc była ciepła. No cóż, niektórzy uważają, że nawet wiosną ogień na kominku wygląda romantycznie. Zapach dymu z każdą chwilą stawał się ostrzejszy. Rick, jak zahipnotyzowany, zamiast zawrócić, dodał gazu i wjechał na wzgórze, skąd rozchodził się ten niepokojący swąd. Gdy znalazł się na szczycie, ujrzał niebo spowite czarnym dymem. Joannę ogarnął lęk. Znowu dręczył ją ten sen, w którym wszystko było niewyraźne, zamazane. Biegła boso w nocnej koszuli przez otwarte pole, spowite oparami mgły. Zakryte przed nią. I groźne. Ale tym razem to nie była mgła. Wokół jej nóg wił się dym i pełzał dalej, wzdłuż ciała. Nieważne, efekt był taki sam. Czuła się zagubiona. Zaczęła biec szybciej, rozpaczliwie szukając drogi wyjścia. Ale jej nie znalazła. Była zupełnie sama. Kiedy się jej zdawało, że rozpoznaje jakiś kształt czy osobę, gdy tylko się doń zbliżyła, wszystko się rozpływało i znów pochłaniała ją pustka. To sen, to tylko sen, powtarzała sobie, biegnąc w niewiadomym kierunku. Dojmujące poczucie osamotnienia ciążyło jej w sercu jak kamień. 4 Wszystko będzie dobrze, gdy tylko otworzy oczy i powróci do realnego świata. Obudź się, obudź wreszcie, powtarzała sobie raz po raz. Nadludzkim wysiłkiem otworzyła oczy. Poczuła w nich pieczenie. Zbudziła się, z trudem łapiąc powietrze. Bolały ją płuca. Czy ten koszmar senny przybrał nową postać? Półprzytomna, usiadła na łóżku. W jej stanie, w dziewiątym miesiącu ciąży, niełatwo było zmieniać pozycję. Sama jesteś sobie winna. Sama tego chciałaś. Oczy zaczęły jej mocno łzawić. To jednak nie sen. Poczuła zapach dymu i owionęła ją fala ciepła, mimo że przed godziną, kładąc się spać, wyłączyła ogrzewanie. I nagle zdała sobie sprawę, że to pali się jej dom. Podniosła się z łóżka i chwyciła przewieszony przez oparcie długi szlafrok. Z niemałym trudem wsunęła w rękawy drżące ręce. Boso pobiegła do drzwi sypialni. W salonie było gęsto od dymu, a języki ognia lizały framugę, odcinając jej drogę ucieczki. Wszędzie wokół strzelały w górę płomienie. Jakiś ciężki przedmiot upadł jej u stóp, o mały włos nie uderzając Joanny w głowę. Cofając się, krzyknęła na widok płomieni, od których zajął się dół jej szlafroka. Dusząc się od dymu, z trudem wyszarpnęła z rękawów ręce i zrzuciła szlafrok. Rick wcisnął gaz do końca i takim pędem wjechał w następną przecznicę, że jego mustang przez chwilę balansował na dwóch kołach. Szybko wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i wystukał kciukiem numer 911. Gdy tylko odezwał się głos dyspozytora, Rick podał nazwę ulicy i dodał pośpiesznie: - Palą się dwa domy, jeden spłonął już prawie całkowicie. Kiedy dyspozytorka poprosiła, by wszystko jeszcze raz powtórzył, Rick usłyszał krzyk z głębi domu Joanny. Rzucił telefon na siedzenie pasażera, gwałtownie zahamował, w ostatniej chwili przypomniał sobie, że trzeba wyłączyć silnik, i wyskoczył z samochodu. Ten krzyk wciąż brzmiał mu w uszach. Jakimś szóstym zmysłem wiedział, że nie był to głos jej matki czy kogokolwiek innego i że nie był on także wytworem jego wyobraźni. To krzyczała Joanna. Była tam, w samym środku tego piekła. I on musi ją stamtąd wydostać. Ostatni dom na rogu ulicy cały już stał w płomieniach. Można się było domyślać, że pożar powstał właśnie tam i potem rozprzestrzenił się na dom Joanny, który jak się wydawało Rickowi, płonął tylko częściowo. Palił się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plgbp.keep.pl
|